Rozdział 15 - Kim jesteś, Wings?

83 10 9
                                    

Na początku myślałam, że zmierzaliśmy w stronę parkingu. Okazało się, że wcale tak nie było. Po wyjściu z Domu Kultury Wings obrał zupełnie przeciwny kierunek. Szłam za nim w milczeniu, obserwując trasę.

Nie znałam dobrze całego Oldwill. Większość swojego życia spędziłam w Coldwater, gdzie przejechanie z jednego końca miasta na drugi zajmowało mniej niż piętnaście minut.

Dopóki znajdowaliśmy się niedaleko centrum, wiedziałam mniej więcej gdzie byliśmy, ale im bardziej się oddalaliśmy, tym mniej kojarzyłam otoczenie.

Zgiełk ruchliwej ulicy zamienił się w cichy szum drzew poruszanych przez wiatr.

Pomyślałam, że mógł zaparkować gdzieś dalej niż pod samym Domem Kultury, ale ominęliśmy już parking pod biblioteką, pod ratuszem i pod małą włoską restauracją.

Skręciliśmy w osiedle niskich, szarych apartamentowców, a ja coraz bardziej zaczynałam się niepokoić.

– Dokąd idziemy? – zapytałam w końcu, rozglądając się nerwowo.

Jeszcze nigdy nie byłam w tej części miasta.

– Jak to "dokąd"? Po samochód – odparł takim tonem jakby uznał moje pytanie za głupie i niepotrzebne.

– Jak daleko go masz?

– Dosłownie tutaj – wskazał na czarne auto, stojące pod jednym z tych wyższych budynków.

Otaczały nas drzewa zasadzone w równych odległościach, wypełnionych białymi, drobnymi kamieniami. Nie widziałam dziur na chodniku, tynku odpadającego ze ścian ani dołów, które podczas deszczu wypełniały się wodą, tworząc kałuże. W Oldwill nie było wiele takich miejsc. Wyróżniało się.

Ogarnął mnie dziwny spokój, którego jeszcze nigdy dotąd przy nim nie czułam.

– Lepiej ci? – spojrzał na moją twarz, która w tamtym momencie już w ogóle mnie nie bolała.

Za szybko mi przeszło. To nie był zwyczajny proces gojenia, potrzebujący czasu. Stało się to samo co z moimi siniakami po tym jak Fairy'owe przetransportowali mnie nieprzytomną do domu.

Odsunęłam się. Miałam przecież nie wzbudzać jego podejrzeń, a to ewidentnie nie była "normalna", "ludzka" rzecz.

– Jeszcze trochę boli, ale jest lepiej – skłamałam – Dzięki, że pytasz.

Musiałam skłamać. Dla dodania sobie wiarygodności, dotknęłam lekko swojego nosa i skrzywiłam się, udając grymas bólu.
Mogłam tego nie robić. Jeśli zagrałam słabo, stawałam się jeszcze bardziej podejrzana niż jakbym dała sobie z tym spokój.

Raczej nie zauważył w moim zachowaniu nic nienaturalnego, bo szybko odwrócił wzrok.

Nagle niespodziewanie usłyszałam dźwięk chluśnięcia wody. Odskoczyłam i uniosłam głowę na jeden z balkonów.

Zobaczyłam starszą kobietę. Na oko mogła mieć może z siedemdziesiąt lat. Miała siwe włosy upięte w kok, kwiecisty fartuch i upiorny wyraz twarzy. W rękach trzymała wiadro, z którego jeszcze kapały krople.

Popatrzyłam pytająco na Elliota, który nie był nawet w połowie tak zaskoczony jak ja.

– Można wiedzieć co pani robi? – zapytał pozornie spokojnym tonem, ale rzucił jej przy tym tak nienawistne spojrzenie, że aż mnie przeszedł dreszcz.

– To woda święcona. Przyda ci się – odpowiedziała skrzeczącym głosem, który przypominał trochę dźwięk skrobania widelcem po talerzu, połączony z rozpaczliwym miałknięciem kota.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz