Rozdział 13 - Odsiecz

67 8 1
                                    

– Dean, mogę cię o coś spytać?

Wyglądał jakby nie czuł się najlepiej.

– Pytaj o co chcesz – westchnął ciężko, nawet na chwilę nie odwracając głowy w moją stronę.

– Co tak właściwie wydarzyło się między tobą a Matildą?

Zacisnął powieki, jakby właśnie w tym momencie przeklinał mnie w myślach.

– Jak to "co"? Przecież wiesz. Niedawno się rozstaliśmy.

– Ale...

– Ale chcesz całą historię? – przerwał mi – Nie jest ciekawa, od razu ostrzegam. Jest żałosna i ckliwa, tak jak wszystkie tego typu.

Za każdym razem gdy temat chociaż częściowo o nią zahaczał, on nieudolnie próbował zasłaniać się udawanym uśmiechem. Tym razem widocznie i na to nie miał siły.

– Niektórzy powiedzą, że cztery lata to strasznie krótko i będą mieli rację. Ja też tak uważam. Pewnie z czasem zaczną mi się coraz bardziej rozmywać w pamięci, aż w końcu wyblakną na dobre, ale na ten moment... – popatrzył w sufit, jakby czegoś na nim szukał – Przez dwadzieścia trzy procent mojego życia, byłem wpatrzony w Matildę Blake.

Siedziałam w milczeniu, czekając aż powie coś więcej. Robił długie przerwy na zebranie myśli, jakby wyrażanie ich na głos sprawiało mu trudność. Nie dziwiło mnie to ani trochę. Jego rana wciąż jeszcze była świeża. Zbyt świeża, żeby nie zabolała przy dotknięciu.

– A to wszystko skończyło się w tak cholernie głupi sposób... – kontynuował – Ona bardzo chciała być taka jak my. Traktowała to w pewnym sensie jako dowód miłości, czego do tej pory nie rozumiem. Dawno temu obiecałem jej, że kiedyś będzie. Nie dotrzymałem słowa. Nie to, że jestem jakiś niesłowny, tylko po prostu...

Znowu przerwał i wziął głęboki wdech.

– Domyślasz się, że to nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać – dodał.

– To wcale nie wydaje się proste – odparłam.

Wciąż na mnie nie patrzył. Kiwnął tylko głową, przyznając mi rację.

– Ja jestem taki od urodzenia, ty przez przypadek. Nie wybraliśmy sobie takiego losu. Nie chciałbym skazywać Matildy na bycie... pewnie dużo ludzi powiedziałoby "potworem". Niektórzy tak właśnie o nas mówią.

Dean podszedł do okna, a ostre promienie zachodzącego słońca sprawiły, że jego brązowe oczy przybrały bursztynową barwę.

– Nie darowałbym nikomu, kto by ją tak nazwał.

Przez chwilę w zupełnej ciszy spoglądał w dół, na krajobraz parku za szybą.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Żadne słowa nie wydawały mi się odpowiednie do tego, żeby podnieść go na duchu. Udzieliło mi się jego zdenerwowanie i mi samej zacisnęło się gardło na myśl o tym, że zaraz mieliśmy ją spotkać.

– Przykro mi, że tak to się skończyło – powiedziałam cicho.

– Niech ci nie będzie – odwrócił się w moją stronę – Nie powinienem rozpamiętywać tego, co było, bo to mnie do nikąd nie doprowadzi. Zapytałaś co się między nami wydarzyło, więc ci opowiedziałem. Myślę, że już nic więcej nie trzeba tu dodawać.

Starał się brzmieć pewnie, ale w jego głosie wciąż wyczuwałam ból.

Usiadł obok mnie, na biurku Ledgera. Nie próbował już udawać, że wszystko było w porządku. Po raz pierwszy naprawdę się przede mną otworzył.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz