Rozdział 36 (Bal pt.1)

23 3 1
                                    

W końcu nadszedł ten dzień. Trzydziesty pierwszy grudnia dwa tysiące piętnastego roku. Bal Grudniowy. Rok temu był mi prawie zupełnie obojętny, tym razem już na tydzień przed nie mogłam się go doczekać. Chyba wychodzą wpływy Danielle. Nie zliczę ile razy usłyszałam od niej jak bardzo nam zazdrości, że nasza szkoła posiada taką tradycję. Bardzo chciała być przy tym jak będę się szykować do wyjścia, ale chyba ostatecznie stwierdziła, że wystarczy jej wyszykowanie Deana. Pierwszą wiadomością, jaka pojawiła się na moim ekranie blokady tego dnia, było:

Fairytale77: "Dopilnuję, żeby był dzisiaj piękny."

I jak tu jej nie uwielbiać?

Zwlekłam się z łóżka i od razu poszłam pod prysznic myć włosy. Tym razem nie miały innego wyjścia. Musiały ułożyć się tak jak chciałam. Gdyby postanowiły się jednak zbuntować, byłam skłonna zmusić je do posłuszeństwa wszystkimi znanymi sobie sposobami. Innego dnia mogły się puszyć, zawijać, skręcać na wszystkie strony i być suche jak u konia, ale nie dzisiaj. Dzisiaj postanowiłam, że mają wyglądać jak tafla wody. Najlepszy scenariusz zakładał utrzymanie ich w tym stanie do białego rana. Ten najbardziej realistyczny za to prezentował się tak, że wytrwałyby do północy, a mój wewnętrzny pesymista szeptał mi do ucha, że deszcz albo śnieg zrujnuje je jeszcze przed dotarciem do domu Elviry.

No cóż. Czas pokaże.

W razie czego miałam schować je pod kapturem albo trzymać nad głową parasol Elliota. Spakowałam go do torby, żeby tym razem już na pewno o nim nie zapomnieć. Bluza się nie zmieściła. Ją oddam innym razem.

D: "Rosie, ratuj. Danielle wierci mi dziurę w brzuchu żebyś koniecznie wysłała jej zdjęcie tego, w czym idziesz." – zobaczyłam kątem oka, mijając telefon, który zostawiłam na łóżku.

R: "Powiedz jej, że zrobię to jak już wszystko będzie gotowe. Spokojnie, nie zapomnę."

D: "Jakby to było takie proste... nie zdajesz sobie sprawy przez co muszę przechodzić od rana."

R: "Ona po prostu chce, żeby ten dzień był dla nas idealny. To w sumie słodkie."

D: "Słodkie? No nie wiem... zrywanie mnie z łóżka o ósmej rano nie było słodkie."

R: "Daj jej się wykazać, przynajmniej dzisiaj. Zobaczysz, na pewno będzie jej miło."

D: "Nie wątpię."

Wsmarowałam w twarz filtr przeciwsłoneczny i usiadłam przed swoim lustrem razem z całą kosmetyczką. Co z tego, że za oknem padał śnieg, a słońce utrzymywało się na niebie przez niecałe siedem godzin, używanie kremu z filtrem weszło mi w nawyk tak mocno, że robiłam to nawet zimą. Nienawidziłam czerwonych śladów, jakie potrafiły zrobić na mojej skórze promienie słońca. Nigdy się nie opalałam. Mogłam się co najwyżej spalić. Szczególnie ze wstydu, jak któregoś dnia zasnęłam na balkonie w środku lata, a potem schodziła ze mnie skóra jak z jaszczurki. Od tamtej pory już nigdy nie miałam zamiaru powtórzyć tego błędu.

– Nie za wcześnie się szykujesz? Dopiero dwunasta – zagadnęła Amber, gdy przechodziła przez korytarz po drodze z łazienki.

– A mam tam być przed czwartą – odparłam.

– Co ty zamierzasz robić tyle czasu?

– Suszyć włosy, malować się, prokrastynować, scrollować bezmyślnie internet, przebierać się, czekać na Deana i liczyć na to, że każda z tych rzeczy mi wyjdzie, chociaż mam w zapasie trochę czasu na poprawianie błędów.
Zatrzymała się i wychyliła zza framugi moich drzwi, żeby posłać mi jedno z tych swoich oceniających spojrzeń.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz