Rozdział 20 - Postać w czarnym płaszczu (pt. 1)

64 6 0
                                    

Przenocowałam u Fairy'ów, w pokoju Danielle.  Zmieściłam się zwinięta na fotelu stojącym w rogu pomiędzy stosami książek. Dostałam od niej poduszkę i koc. Obudziłam się około szóstej rano, kiedy zaczynało wschodzić słońce. Fairy już wtedy nie spała. Wątpię czy w ogóle spała. Nawet jeśli nie, ani trochę mnie to nie dziwiło. Zastałam ją wpatrującą się w sufit z pokerową twarzą.
Potrzebowała spokoju. Chciałam jak najszybciej się ogarnąć i pojechać do domu, żeby jej w tym nie przeszkadzać.

Pożegnałyśmy się i poszłam na przystanek pod parkiem. Całą drogę drżałam z zimna. Wróciły przymrozki i gęsta mgła. Trawa pokryta była szronem, a chodniki, mimo tego, że nie oblodzone, i tak nie dawały pełnego komfortu chodzenia bez ryzyka poślizgnięcia się. Coraz mniej drzew utrzymywało na sobie liście. Większość zdążyła już spaść na ziemię. Listopad zbliżał się wielkimi krokami, a po nim przecież przychodził miesiąc, co do którego od zawsze miałam mieszane uczucia.
Dlaczego ten czas tak szybko leci...

Z Deanem przez całą noc nie było kontaktu. Po incydencie z prawie-bójką w ogóle nie odczuwałam jego obecności. Może to i lepiej.
Zawiódł mnie. Tak po prostu.
Jego chora duma uniosła się ponad bezpieczeństwo siostry, a na koniec jeszcze chciał uderzyć człowieka, który mu pomógł. Jakoś nie chciało mi się z nim po tym rozmawiać.

Włożyłam klucz w drzwi, przekręcając go najciszej jak tylko umiałam. Nie chciałam obudzić Amber. I tak mało ostatnio spała.
Wzięłam prysznic, przebrałam się i przetarłam blaty w kuchni. Potrzebowały tego. Ostatnio obydwie zaniedbywałyśmy porządek w mieszkaniu. Ona przez naukę, ja przez swoje życiowe zawirowania.

Zauważyłam na parapecie więdnącą miętę, która desperacko domagała się wody.  I tak już szanse na uratowanie jej były nikłe, więc stwierdziłam, że nie opłaca mi się próbować.

Otworzyłam oczy szerzej i wbiłam w nią wzrok, wciągając powoli powietrze do płuc. Tym razem szum w uszach był cichszy. Zakręciło mi się lekko w głowie, ale nie na tyle, żeby stracić pion. Poczułam napływ energii, rozchodzący się po całym ciele, a roślina przede mną uschła do reszty.
Dało się do tego przyzwyczaić. Wychodziło mi coraz lepiej.

Wróciłam do pokoju i wzięłam do ręki telefon, pokazujący mi jedną nową wiadomość.

D: "Przepraszam."

Nic mu nie odpisałam. Wciąż byłam na niego zła. Odłożyłam urządzenie na szafkę nocną i położyłam się, żeby odespać drugą połowę nocy.

(...)

– Rosalia! Jezu, jak dobrze, że cię widzę – zawołał Ferret od razu jak tylko przekroczyłam próg szkoły.

Jak zwykle siedział na swoim ulubionym parapecie, monitorując wejście niczym profesjonalna ochrona.

– Aż tak się stęskniłeś?

– Oczywiście, a tak poza tym, bardzo ładnie dziś wyglądasz.

Oho, już ja znałam te jego zagrywki. Jason nigdy nie mówił bezinteresownych komplementów. Już szykowałam się na to, że zaraz zostanę poproszona o podzielenie się notatkami, pracą domową, albo gorzej, o pożyczenie kasy.

– Czego chcesz? – zamrugałam oczami.

– Skąd od razu pomysł, że czegoś chcę? Masz o mnie aż takie złe zdanie, żeby zaraz nie wierzyć, że potrafię być miły bez powodu?

Uniosłam jedną brew, spoglądając na niego wątpiąco.

– No dobra... masz rację. Mam do ciebie sprawę.

– Wiedziałam – mruknęłam pod nosem – Jaką?

– Tylko usiądź, bo jest szansa, że padniesz jak to usłyszysz.

Istoty Zmiennokształtne || gdy ćma trafi na płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz