Rozdział 12.

950 36 65
                                    

- A oni co robią? - pytam, rzucając torbę treningową na ziemię. Sama siadam obok niej, podciągając kolana pod brodę.

- Próbują wykonać Trój-Pegaza. - odpowiada Jude, który stoi najbliżej mnie, a pytanie w zasadzie było skierowane do niego.

- Aha. - kiwam głową - To wczoraj im się nie udało? - unoszę jedną brew, kiedy chłopaki poraz kolejny lądują z hukiem na ziemi.

- Gdybyś sobie nie poszła niewiadomo gdzie, to byś wiedziała, że im się nie udało. - parska pod nosem, na co przewracam oczami.

- Nie poszłam ,,niewiadomo gdzie", tylko do szpitala, do chłopaków.

- Też byłem wczoraj u chłopaków. - marszy brwi, spoglądając na mnie - Nie widziałem cię na korytarzu, a to nie było jakimś późnym wieczorem.

- Musieliśmy się minąć. - wzruszam ramionami, oznajmiając to, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Bo w zasadzie tak właśnie jest.

Widzę jak Silvia, jedna z managerek, idzie do chłopaków, po czym coś z nimi uzgadnia, a cała reszta tych npc się o coś ich czepia. Przechylam głowę w prawo, oglądając całą sytuację.

- A ona co robi? - wskazuję brodą na dziewczynę, która ustawia się w miejscu, gdzie chłopaki przecinają ze sobą drogi.

- Stwierdziła, że stanie w miejscu przecięcia, bo wtedy na pewno im sie uda. - odpowiada mi... No ten, jak on miał... Tim! Tak, to był Tim!

- Ale my się tak o nią martwimy... - dodaje Jack, stając naprzeciwko mnie. Wow, to progres, bo przy naszym ostatnim spotkaniu bał się mojego spojrzenia. Zupełnie nie wiem dlaczego - Co jeżeli coś jej się stanie?! - wchodzi na płaczliwy ton, który kojarzy mi się tylko z małymi dziećmi, a nie wiem czy wiecie (raczej nie), nienawidzę małych dzieci.

- Uspokój się. - prycham, strzelając palcami - Skoro tak się o nią martwisz, to zrób coś, by krzywda jej się nie stała. Nie wiem, ochroń ją czymś albo kimś. Cokolwiek. - ponownie wzruszam ramionami, a moja sugestia spotyka się z zadowolonymi szeptami i pomysłami ,,co zrobić, aby ochronić naszą kochaną Silvie?".

W końcu chłopaki decydują się pobiec, by zasłonić swoim ciałem dziewczynę, co nie jest potrzebne, bo Markowi, Bobby'emu i Ericowi strzał w końcu wychodzi.

- Wyszło nam! Ekstra! - krzyczy Evans, rzucając się na przyjaciół z uściskiem.

- Kapitanie, wierzyliśmy w was! - krzyczy Sam, kiedy wszyscy się od siebie odsuwają.

- A co wy tu robicie?! - pyta zaskoczony Mark, spoglądając na przyjaciół ze łzami w oczach. Wow, uczuciowy.

- Jak to co? Chronimy naszą Silvie.

- Mam nadzieję, że nic wam nie sknociliśmy, ale martwiliśmy się o nią. - dopowiada Tim, a na jego słowa kapitan zamyka go w uścisku.

- Ale tu się emocjonalnie zrobiło. - wzdycham cicho, oglądając znudzona całą tę scenę. Słyszę gdzieś z boku oburzający śmiech Sharp'a, który jednak ignoruję, bo nie chcę na początku dnia kłócić się z debilami.

- Nie sknociliście! Wręcz przeciwnie, pomogliście! Jesteście najlepsi! - reszta zawodników dołącza do uścisku. Ziewam krótko przyjmując do świadomości, że bez sensu biegłam na trening, skoro i tak nic nie robimy, i w sumie mogłam się spóźnić.

- Co to w ogóle za słowo? ,,Sknociliście"? Ono istnieje, czy sobie je wymyślili? - ponownie wzdycham, słysząc śmiech, tym razem, ze strony Nathan'a i Axel'a.

Tego pierwszego nie poznałam i raczej normalnym jest, że się śmieje, ale Blaze?! Myślałam, że on nie ma emocji. W sensie, dosłowie. Zawsze ma taki sam wyraz twarzy. Wygląda jak srający, najeżony kot za płotem i raczej każdy się do tego przyzwyczaił. Także jego śmiech jest czymś nowym i niespotykanym. Takim unikatowym.

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz