Rozdział 44.

537 35 26
                                    

Rozgrzewałam się na murawie, czekając na to, co miało się wydarzyć - na kolejny mecz z Epsilonem. Miałam głęboką nadzieję, że go wygramy i kosmici w końcu dadzą nam spokój, ale wewnątrz czułam, że to nie będzie koniec. W końcu odkryliśmy, że Akademia Aliusa ma też inne drużyny, które zapewne tylko stoją w kolejce, by z nami zagrać. A co kolejna, to lepsza.

W trakcie całego pobytu na Okinawie czułam się obserwowana. Już pomijając fakt, że Kosmici obserwowali każdy nasz  ruch, było coś jeszcze. A raczej ktoś, nieosiągalny dla nas. Niby wiedziałam, że większość czasu spędzaliśmy w miejscach publicznych, gdzie ludzie bez problemu nas rozpoznawali, ale to było coś innego. Uczucie, którego nie potrafiłam opisać Sharpowi, kiedy wieczorem wyszliśmy na spacer. Uczucie, które budziło we mnie swego rodzaju lęk.

Bałam się tego, że moja podświadomość wiedziała więcej ode mnie. Bałam się tego, że nie potrafiłam dostrzec nikogo podejrzanego.

Może to odpowiedni czas na wybranie się do okulisty.

Spojrzałam na Marka, który próbował wykonać Pięść Sprawiedliwości. Od rana surfował z Mitch'em Buchannon'em*, bo to podobno miało mu pomóc. Czy w to wierzyłam? No niezbyt, ale tonący chwyta się brzytwy, co nie?

- Łoooo! - usłyszałam krzyk. Czyżbym przegapiła wielką Pięść Sprawiedliwości? Uniosłam brew, kiedy wszyscy podchodzili do Marka i mu gratulowali.

Długo się nie pocieszyli, bo na boisku rozległ się huk, czarna piłka uderzyła w Ziemię, podnosząc z niej kurz. Nie było opcji, bym ponownie nabrała się na to, że to dziwny dym.

- Co to?! - krzyknął Eric. Uniosłam brwi, spoglądając w jego stronę.

- To znowu Epsilon! - krzyknął równie zdziwiony Evans.

Szybko wstałam z ziemi i podeszłam do mojej drużyny. Początek tej rozmowy nie świadczył o niczym dobrym.

- Jesteśmy Nowy Epsilon. Jesteśmy dużo silniejsi i rzucamy wam wyzwanie.

- Co? Dostaliście rozkaz od Genesis? - spytał Jude. To wprawiło mnie w ogromne osłupienie. Przecież dzień przed tym przyszedł do mnie Xavier i powiedział, że taki mecz zagramy.

- Nie. Chcę zagrać z wami mecz i tyle. Chcę znowu zagrać przeciwko komuś tak utalentowanemu, jak ja. Chcę znów poczuć ten dreszczyk. Chcę znów poczuć tego ducha walki, jak podczas naszej ostatniej potyczki. To właśnie z tego powodu rzucam wam wyzwanie. - stałam i słuchałam go, ale jednocześnie toczyłam zawziętą dyskusję w swoim umyśle. Nie, to nie brzmi dobrze, to brzmi, jakbym miała schizofrenie, ale jak tu jej nie mieć, skoro jednego dnia dostajesz zapowiedź meczu, a drugiego spotykasz tę drużynę, która mówi ci, że oni to z własnej woli przychodzą. Coś było grubo nie tak. Szczególnie że Raimon o tym nie wiedział, a mówiłam o tym trenerce. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie mam tej schizofrenii, a rozmowy z kosmitą poprzedniego dnia sobie nie wymyśliłam.

- Nie będziemy z wami grać dla waszej przyjemności! - odpowiedział mu Bobby, na którego spojrzałam krytycznie. Czemu nie?

- Jeżeli odmówicie, zrównamy z ziemią kilka szkół.

Nie mogliśmy zrobić nic innego, jak się zgodzić. Zebraliśmy się przy naszej ławce.

- Nie zapędzasz się, Wyles? - rzuciła trenerka, gdy wiązałam buta. Uniosłam pytająco brew - Dopiero co leżałaś nieprzytomna. Nie chcę kolejnych kłopotów. - wykrzywiłam usta w grymasie.

- A może to pani je tworzy? - wstałam z ziemi. Czułam na sobie uważny wzrok każdego z zawodników, jakbym była atrakcją w zoo. A oprócz zawodników, zwróciło na nas uwagę kilku widzów, którzy zgromadzili się na trybunach, nawet nie wiem kiedy.

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz