Rozdział 50.

364 33 57
                                    

Przyszłam na trening Raimona. Zrzuciłam z ramienia torbę z rzeczami koło ławki, na której siedziały Silvia, Celia i Nelly. Czasem zapominam o ich istnieniu. Rzuciłam im spojrzenie i skinęłam głową. Była 8:30. Do cholery, ja o takich godzinach śpię. Nie miałam siły nawet, żeby zjeść rano śniadanie. Nie, żeby mój żołądek się tego domagał, on obudzi się dopiero około 12.

Szybko się rozciągnęłam, nie odzywając się do nikogo. Znowu miałam zły nastrój. Chociaż to żadne święto, to codzienność.

Spojrzałam na Axel'a, który dołączył do mnie podczas biegania dookoła boiska. Dobrze, że to Axel, inaczej musiałabym się odezwać albo, co gorsza, prowadzić całą konwersację.

W końcu zatrzymałam się zmęczona. Te rozgrzewki były bardziej męczące niż 90 minut meczu, a trwały tylko 15 minut. Czy ktoś mi jest w stanie to logicznie wytłumaczyć?

- Oho, przyszedł. - mruknęłam, patrząc na Byrona - Myślałam, że będzie chlać po kątach.

- A to nie ty ostatnio na meczu mówiłaś, że jest częścią drużyny i mamy mu ufać? - spojrzałam na Axela. Był tak samo zdyszany jak ja. Czyli to nie we mnie jest problem.

- No właśnie. Mówiłam, że mamy mu ufać, nie że mamy go lubić. - prychnęłam jakby to było oczywiste. Blaze tylko pokręcił głową - Spójrz, Blaze. Są rzeczy, których niektórzy czasem nie pojmują. I to jest okej, nie musisz się niczym martwić. My cię i tak akceptujemy. - uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową. Odwróciłam się od niego i odeszłam w stronę Mark'a, zostawiając go w tyle.

Zacisnęła usta i spojrzałam na Evans'a. Z dnia na dzień było z nim coraz gorzej. I jeżeli mówię, że tak jest, musicie mi uwierzyć. Właśnie stał przede mną w dwóch oponach.

- Chcecie go z górki stoczyć? - spytałam Eric'a i Jude'a. Oboje pokręcili głowami - W takim razie czemu ma na sobie opony. Gdybym ja założyła na siebie opony, to tylko po to, by stoczyć się z górki.

- Lindsay, nikt nie będzie nikogo staczać z górki. - Eric brzmiał jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Co trochę mnie uraziło, bo nie byłam małym dzieckiem.

- Dokładnie, Wyles. Mark uczy się grać w obronie. Jego stare nawyki bramkarskie nie dają mu bronić bez używania rąk. Więc opony mają mu pomóc. - wytłumaczył Jude. Uniosłam brew i pokiwałam nie przekonana głową.

- Jasne, jasne. Żyjcie daje w swoich przekonaniach. - poklepałam Sharp'a po ramieniu - Idę gdzieś gdzie się przydam.

- Mi się przydasz! - krzyknął Mark. Spojrzałam na niego z krzywym uśmiechem - Wszystko co musisz zrobić to we mnie kopnąć! - powiedział jak zwykle radosnym tonem. Patrzyłam na niego przez chwilę.

- Mark jesteś w oponie. - przechyliłam głowę w prawo - Dlaczego... Po co- wiesz co, nie. Nie chcę się mieszać w wasze dziwne sprawy i metody treningowe, czy jakkolwiek nazywacie teraz tę sektę. Pa. - mruknęłam i poszłam w stronę bramki. Stali tam Darren, Sue i Harley. W ogóle, przypomniałam sobie jego imie, czekam na oklaski.

- Cześć, co robicie? - spojrzałam na nich wszystkich z niechęcią. No może na Darrena z mniejszą. Kurcze, miałam słabość do dzieciaka. Był taką miniaturową wersją Evans'a, tylko chyba jeszcze nie ćpał. Chyba.

- Trenujemy Darren'a. Wiesz, miałaś wczoraj rację. Źle go oceniłem. - przyznał niechętnie i z lekkim wstydem w głosie surfer. Uniosłam brew.

- No wiem. - prychnęłam i skrzyżowałam ramiona - Ale co? Jakaś nowa obrona, coś ten? Mark dał ci pamiętnik dziadka?

- Notes.

- Ta, cokolwiek. Nie widzę różnicy. Tu i tu zapisujesz swoje myśli tak? - spojrzałam na nich. Sue pokiwała głową, Darren wzruszył ramionami, a Pan Słoneczny Patrol uniósł brew - No właśnie.

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz