Rozdział 43.

691 40 56
                                    

Obserwowałam kolejny trening Raimon'a. Znowu nie pozwolili mi grać. Nie tyle, co sama trenerka, ale drużyna. W szczególności Jude.

Poprzedniej nocy zdarzyło się dużo... Za dużo. Uważałam, że i ja, i chłopak musieliśmy wszystko sobie ułożyć. Osobno, w głowach, a dopiero potem razem.

Można powiedzieć, że po naszym pocałunku uciekłam. Znaczy, strategicznie się wycofałam, mówiąc, że jestem zmęczona i idę spać. Czy Sharp to łyknął? Absolutnie nie, ale wiedział, że tak się stanie. Przecież nie znał mnie jeden dzień. Krok do przodu, dwa do tyłu, co nie?

Wpatrzona w chmurę, przypominającą mi piłkę (była po prostu okrągła), nie zarejestrowałam momentu, w którym Szalony Surfer, aka Pan Słoneczny Patrol, pojawił się na boisku.

- Jesteś szalony! - krzyknął oburzony Willy, trzymając deskę chłopaka w rękach. Harley zignorował go, zwracając się do Mark'a.

- Chcielibyście zagrać mecz, przeciwko mojej nowej drużynie? - spytał. Uniosłam brew, oglądając ten teatrzyk. Kilka dni temu uważał piłkę za beznadziejny sport, a teraz ma drużynę? Chłopak zakrył swoją klatę niebieskim materiałem, psując Baywatch Moment - Widzicie? Dołączyłem do drużyny! - wyszczerzył się jak dziecko.

- Czyli nie przeciwko twojej drużynie, a drużynie, do której przynależysz. - poprawiłam go, wstając z ławki i podchodząc do nich.

- Co za różnica. To to samo. - wzruszył ramionami, na co uniosłam brwi.

- Przez chwilę serio myślałam, że coś z tą Okinawą nie tak i że w jeden dzień stworzyłeś własną drużynę piłkarską. - prychnęłam. Może gdyby nie założył tej koszulki, to bym mu odpuściła. Tak, totalnie lecę na umięśnione klaty, nieważne czyje. Mógłby mieć nawet 40 lat i nazywać się Ray Dark. Nie obchodzi mnie to.

- A czy to ważne? Genialnie się bawiłem grając z wami. Powiedziałem o was paru chłopakom, że chodzicie do Raimon'a, że wygraliście turniej i takie tam. Strasznie się nakręcili i koniecznie chcą z wami zagrać. Ale wiecie, to nie tak, że przyjęli mnie tylko dlatego, że obiecałem im z wami mecz. - zaczął się chichrać, ale kiedy zobaczył, że wszyscy stoją raczej zdegustowani lub oszołomieni, to przestał i kontynuował - Mark, zrobicie nam tę przyjemność i zagracie z nami?

- Oh, jasne! - oczy Evansa aż się zaświeciły w podekstytowaniu - Chętnie sprawdzimy się z wami w meczu!

Drużyna zaczęła dyskutować na temat już ustalonego meczu, kiedy dołączyła do nas (znowu przegapiłam moment kiedy) Lina, niszczycielka radości i dobrej zabawy.

- Żadnego meczu! Nie zgadzam się! - powiedziała, stając za nami. Wszyscy, jak jeden mąż, odwrócili się do niej. Serio, ta kobieta to jakieś widmo. Ona się pojawia, tak o, znikąd, a potem znika na cały dzień i nie wiadomo gdzie się podziewa. Puściłam mimo uszu komentarz Harley'a o tym, że trenerka wygląda, jakby połknęła worek zgniłych jajek - Czy już zapomnieliście, co wydarzyło się wczoraj?

- Eeee, a co się wydarzyło? - przysięgam, że gdybym miała wskazać najgłupszą osobę w drużynie, wskazałabym Scottyego.

- Powinniśmy trzymać formę. Dlatego powinniśmy grać przeciwko najlepszym, a nie z drużyną, która chce się tylko zabawić. To strata czasu, czy to jasne? - użyła swojego surowego tonu, a ja, pomimo miłej nocy, byłam dość burzliwa i zdenerwowało mnie to.

- Przecież nie widziała pani drużyny, w której gra Harley. Może są dobrzy. A trening przeciwko innej drużynie, innej, niż kosmici, przecież dobrze by nam zrobił. - odezwałam się i od razu dostałam z tego jej lodowatego wzroku.

- Właśnie, trochę luzu pani trenerko. Sugeruje pani, że gra przeciwko nam nie ma żadnego sensu. Ale nasz zespół, tak, jak podejrzewa czarnowłosa wiedźma, jest dobry. - czy on mówi o mnie? - Prawdę mówiąc, najlepszy na Okinawie. A co do tego turnieju, o którym mówiliście, to mało brakowało, a też wzięlibyśmy w nim udział.

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz