Mark i Jude podnieśli się, tak samo jak ledwo zipiący David.
- Hej, wszystko okej? - podbiegłam do nich, zatrzymując się przy Samfordzie, który, trzymał się na nogach tak, jakby miał zaraz upaść.
- Nie masz jeszcze dość? Kiedy to się skończy? - spytał Jude, podchodząc do nas.
- Nie pozwolę ci wygrać, to proste - zrobił krok i zawył z bólu.
- Czego ty nie rozumiesz? Wykończysz się! I tyle będzie z twojego wygrywania! - krzyknęłam, tracąc do tego człowieka cierpliwość.
- To chyba wy nic nie rozumiecie. Wiesz, jak jak wam zawsze zazdrościłem? Ty strzlałaś gola, za golem, a on był uznawany za jednego z najlepszych graczy i strategów. Choć byliśmy w jednej drużynie, wy byliście gwiazdami. Mieliśmy grać do jednej bramki. Tylko jak, skoro zawsze byliście od innych o wiele lepsi? - odepchnął stojacego mu Sharp'a na drodze na bok - Ale teraz, gdy mam Królewskiego Pingwina Numer Jeden, jesteśmy sobie równi. O nie! Ja jestem lepszy. I możecie tylko pomarzyć o moich wynikach!
- Zaraz ty będziesz marzył o tym, żeby jeszcze kiedykolwiek stanąć na nogach, jeżeli się nie opamiętasz. - prychnęłam i odeszłam w swoją stronę.
Królewscy, co nie jest niczym nowym, grali bardzo brutalnie. Choć mogłabym powiedzieć, że o wiele brutalniej, niż kiedy ja do nich należałam.
Wymieniali pomiędzy sobą podania o wiele szybciej, niż w pierwszej połowie i nie dawali nam przejąć piłki tak łatwo, jak wcześniej. Najprawdopodobniej dlatego, że zobaczyli, że Kieł Bestii King'a na nic się sprawdza.
David kolejny raz dostał piłkę. Od razu użył Królewskiego Pingwina Numer 1. Widziałam też, co Jude zamierza zrobić i kiedy już spodziewałam się najgorszego, przed Sharp'a wskoczył Kevin i odbił piłkę. Siła uderzenia odepchnęła go, a kiedy spadł na ziemię, praktycznie od razu zemdlał.
- Odbierz David! - usłyszeliśmy krzyk. Ten debil Caleb chciał, żeby Samford ponownie strzelił, pomimo tego, że dosłownie wyginało go z bólu.
Znarszczyłam brwi i przejęłam piłkę, której chłopak nie odebrał. Było mi żal David'a, ale gra się nie skończyła, a trenerka kazała grać do końca. Czułam się trochę jakbym dalej grała dla Ray'a Dark'a, kiedy wyminęłam obrońców i strzeliłam nam drugą, zwycięską bramkę. Joe nie użył zakazanej techniki. Od razu po bramce wybrzmiały gwizdki kończące mecz.
Odetchnęłam głęboko. Czy czułam się spełniona? I tak, i nie. Wygraliśmy i to dzięki mnie, czyli doszliśmy do tego, do czego kazała nam dojść trenerka. Ale z drugiej strony dosłownie zignorowałam David'a, który nie mógł się ruszyć i wykorzystałam to, by strzelić. Przecież nie byłam już tą samą Lindsay Wyles, która grała w Akademii. Wiec dlaczego się tak zachowywałam? Gdzie moje współczucie, które kiedyś grało w moim życiu znaczącą rolę?
- Koniec meczu! Ogłaszam wygraną Raimon'a! - krzyknął komentator, ale nie to sie liczyło. Razem z Kingiem ruszyliśmy na drugi koniec boiska, pod naszą bramkę, gdzie leżał Samford.
- Hej! Obudź się! Rusz się, chłopie! Wstawaj, no już! - krzyczał, trzymając głowę przyjaciela na kolanach. Kawałek dalej leżał Dragonfly, który dosłownie ocalił tą piękną buźkę Jude'a, poświęcając swoje zdrowie.
To był impuls, kiedy spojrzałam na zmartwioną, złą, smutną i wyrażającą o wiele, wiele więcej emocji twarz Sharp'a, po prostu do niego podeszłam i go przytuliłam. Oboje w tym byliśmy.
***** ***
- Hej, przepraszam, wysadzi mnie pan tutaj? - podeszłam do kierowcy i uśmiechnęłam się miło.
CZYTASZ
Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude Sharp
Fanfic,,Gdybym miała opisać moją relacje z Sharp'em, powiedziałabym, że jest skomplikowana. Niby się nie lubimy, ale kiedyś się przyjaźniliśmy. Toleruję go i szanuję, oraz podziwiam jako kapitana." ,,Come In With The Rain" czyli historia o tym, jak na now...