Rozdział 15.

671 38 132
                                    

Nucę randomową melodie, schodząc po schodach. Jest sobota, a co za tym idzie, Evans zarządził trening z samego rana, a my musimy się dostosować. Zrzucam torbę sportową w korytarzu, by móc założyć buty. Zawiązuje sznurówki szybciej, kiedy słyszę kroki z kuchni. Co ona tu robi? W soboty od rana siedzi w pracy.

- Lindsay! - zaciskam powieki, zatrzymując dłoń w połowie drogi do klamki. A już myślałam, że zdążę wyjść, zanim przyjdzie - Co ma oznaczać twój udział we wczorajszym meczu? - opiera się o framugę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wzruszam ramionami, powoli odwracając się w jej stronę.

- Tak jakoś wyszło, że gram teraz z Raimon'em. - odwracam wzrok, bawiąc się palcami. Kobieta bierze głęboki oddech.

- Myślałam, że po porażce Akademii przestaniesz grać w piłkę. A ty nie dość, że znalazłaś sobie nowych znajomych, tak samo szurniętych jak ty, to jeszcze przeniosłaś się bez mojej wiedzy do innej szkoły. - jej mina jest spokojna, wydaje się wręcz uśmiechać, ale jej napięty ton zdradza wszystko. Jest wkurwiona i wiem, że mam przesrane.

- Nie są szurnięci. Czy to źle, że mam pasję? - mamrocze pod nosem.

- Czy ty po prostu nie możesz zacząć interesować się czymś, czym interesują się twoje rówieśniczki? Przecież grasz na fortepianie! To nie może być twoja pasja?! - wyczuwam w jej głosie coś, czego nie słyszałam nigdy. Coś na wzór przejęcia, ale przecież nie mogłaby się przejmować tym, co robię, bo mnie nienawidzi.

- To jest hobby. Kocham grać w piłkę i nawet, jeżeli teraz wypiszesz mnie ze szkoły, nie przestanę tego robić. Możesz nawet zamknąć mnie w domu, ale nie przestanę, bo to kocham. - unoszę wzrok, by dojrzeć jej zaszklone oczy. Czy to możliwe, żeby płakała? Nie, raczej nie. Ona jest bez duszna i nie potrafi płakać, od kiedy jej życie się ,,układa", czyli nie ma w nim ojca. Do pełnej perfekcji brakuje jej tego, by pozbyć się mnie - Muszę iść, trening czeka. - podnoszę torbę, odwracam się i wychodzę.

- Masz wrócić przed 16! Słyszysz?! To ważne, musisz kogoś poznać! - krzyczy za mną. Przewracam oczami, bo jakś zupełnie, nie wiem dlaczego, nie mam ochoty, na zapoznanie się z jej nowym facetem.

***** ***

Dochodzę na boisko, jako jedna z ostatnich osób. Zauważam, że gdzieś na uboczu stoi Sharp z Blaze'em, Dragonfly zaczął już strzały na bramkę, Managerki układają dla nas bidony z wodą i ręczniczki, a inne npc zaczęli rozgrzewkę. Brakuje kilku osób, co trochę mnie zadziwia, bo zazwyczaj nikt się nie spóźnia. Nikt oprócz Evans'a. To, że planuje treningi na poranne godziny, a potem się na nie spóźnia, to już norma i wszyscy się przyzwyczaili.
Odkładam torbę obok siedzącej na ławce Celii i zmierzam ku Mopowatego i Srającego Kota Za Płotem. Nigdy nie przestanę mówić na nich dziwnymi, ale pasującymi ksywkami.

- Joł, witajcie misie kolorowe wy moje. - uśmiecham się nienaturalnie szeroko, kiedy jestem obok nich i mogę im zarzucić ręce na ramiona - Evans znowu zaspał czy tym razem zjadł go potwór spod łóżka? - rezygnuję z uśmiechu, unosząc brew.

- Przez chwilę miałem nadzieję, że stara, markotna i depresyjna Lindsay zniknęła, a na jej miejsce weszła nowa, uśmiechnięta i optymistyczna niczym Mark Evans. - wzdycha blondyn, co Jude kwituje śmiechem.

- Po pierwsze, nikt nie jest na równi, a tym bardziej, bardziej optymistyczny, niż Mark Evans, a po drugie, mówisz o mnie, jako o depresyjnej i markotnej osobie, będąc sobą? Stary, to nie przejdzie. Twoja mimika utorzsamia się z tą emotką, co zamiast ust ma kreske. - prycham, ściągając z ich ramion ręce - Jeżeli z ust Mark'a kiedyś zejdzie uśmiech, to będzie to jednoznaczne z końcem świata.

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz