- Gdzie moja psiapsi i jego psiapsi? - pytam, kiedy siadam na swoim miejscu w autobusie. Tak, moim miejscu. Przywłaszczyłam je sobie.
- Chodzi ci o Eric'a i Bobby'ego? - spoglądam na Nathan'a, który spogląda na mnie.
- No tak, a o kogo? - Przewracam niezadowolona oczami. To chyba oczywiste, o kogo mi chodzi, nie?
- Po meczu zadzwonił do nich Malcolm, ten ich były kolega z Kirkwood, żeby się spotkać. - tłumaczy Mark, który właśnie rozkłada się na siedzeniu przede mną.
- Ej może weź się troche posuń, co? To autobus, a nie łóżko, żebyś siedzenie na mnie kładł. - kopie mu kolanem w tył fotelu, kiedy obsuwa je za mocno na moje nogi. Mark od razu podrywa się do siadu i rzuca mi niezadowolone spojrzenie.
- Zasłużyłem na sen! - krzyczy pretensjonalnie, gdzie ja przewracam ponownie oczami.
- Też jestem zmęczona. Ciężki mecz za nami, nie tylko ty się napracowałeś. Ale troche szacunku, to nasza wspólna przestrzeń, nie tylko twoja. - krzyżuje ręce na klatce piersiowej. I dosłownie po moich słowach, siada koło mnie Jude, który rozpycha się tak bardzo, że Mark przy nin to pikuś.
Zrezygnowana zdając sobie sprawę, że to mężczyźni i z nimi w tej sprawie nie wygram, bo zawsze rozjebią się tak, że nic z tym nie zrobisz, poddaje się. A że sama jestem zmęczona, a do tego nie mam miejsca, opieram głowę o ramię Jude'a i nie przejmując się, co kto pomyśli, idę spać. Przecież i tak jestem z nim umówiona na randkę, więc co za różnica.
***** ***
- Hej, a to co? - budzi mnie krzyk Evans'a, przez który szybko podnosze się z mojej miękkiej, tymczasowej poduszki (czytaj: Jude'a).
- Co? Gdzie? Jesteśmy już? - pytam, przecierając oczy i wyglądając przez okno. Na pierwszy rzut oka widzę tylko naszą szkołę, której już chwilę później nie ma. Mrugam szybko chcąc się upewnić, że nie mam halucynacji. Właśnie jakieś 3 latające obiekty zniszczyły naszą szkołę.
Wybiegamy szybko z autobusu i stajemy przed ruiną. Co tu się właśnie stało? Wszyscy w przerażeniu i nie małym zdziwieniu oglądamy opadający pył. Z gruzów wychodzi dyrektor, gadając coś pod nosem.
- To straszne, to okropne. - mówi, idąc w naszą stronę.
- Co tu się stało? - rzuca się do niego Mark.
- T-to, to byli kosmici. - znowu mrugam parę razy, tym razem przecierając oczy. Potajemnie szczypię się też w dłoń, by mieć pewność, że wszystko dobrze usłyszałam. Kosmici? Może ten staruszek też już ma halucynacje - Zaatakowali nas obcy. Nie zmyślam, przysięgam.
Z gruzów zaczyna wychodzić więcej ludzi, a dokładnie była Jedenastka Inazumy. Wszyscy rzucamy się, by pomóc im wyjść spod pozostałości szkoły.
- Staraliśmy się ich powstrzymać, ale byli za silni. To była katastrofa, pokonali nas. - mówi ten, przy którym akurat stanęłam. Mraszę brwi. Czy naprawdę byli tu ,,kosmici"?
- Ale jak to pokonali? Jak ich powstrzymać? Z kim w ogóle walczyliście? - zadaje pytanie po pytaniu Nelly. Też mnie to ciekawi, bardzo.
- Mówili, że przybyli wyzwać was na pojedynek. - dopowiada inny z nich. Ja ich serio nie rozróżniam.
- Chwila, nas? Czego chcą od nas ,,kosmici"?
CZYTASZ
Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude Sharp
Fanfiction,,Gdybym miała opisać moją relacje z Sharp'em, powiedziałabym, że jest skomplikowana. Niby się nie lubimy, ale kiedyś się przyjaźniliśmy. Toleruję go i szanuję, oraz podziwiam jako kapitana." ,,Come In With The Rain" czyli historia o tym, jak na now...