W nocy z czwartku na piątek Karolina wsiadła do zamówionej na koszt redakcji taksówki i udała się na dworzec kolejowy. Natłok emocji, jaki towarzyszył jej od chwili pojawienia się nowego szefa nie dawał jej spokoju. Pogrążona w niewesołych myślach Karolina wysiadła pod dworcem. W wyremontowanym niedawno Mc'donaldsie kupiła dużą, czarną kawę i poszła na peron.
Nie należała do strachliwych osób, ale to miejsce w bośrodku nocy nawet jej wydawało się przytłaczające i poczuła pewien niepokój. Co prawda, bilet Patrycja kupiła jej dopiero na sobotę, ale Karolina postanowiła utrzeć trochę nosa Błażejowi i zmieniła rezerwację na wcześniejszy dzień. Skoro i tak ma jechać można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i odwiedzić stare kąty. Karolina Kłos postanowiła bowiem, że zanim pojedzie do Pułtuska odwiedzi miejscowość gdzie w dzieciństwie, u dziadków, spędzała wakacje, ferie i większość świąt. Nocny skład intercity do Warszawy miał dojechać przed szóstą rano. Karolina zaczęła się zastanawiać jak szybko rozdzwoni się jej telefon z pytaniem o to kiedy pojawi się w redakcji.
Rozejrzała się dokoła. Obecność śpiących bezdomnych nie była komfortowa, ale kręcący się wokół pracownicy Służby Ochrony Kolei i Straży Miejskiej dawały jako takie poczucie bezpieczeństwa. Wsiadła do pociągu, który wcześniej ustawił się na torze i zajęła przydzielone przez system miejsce. Upiła łyk napoju ze styropianowego kubka i wykrzywiła w grymasie parząc sobie język. Miała szczęście. Zamiast otwartych wagonów, jak wynikało z zapisu na bilecie, podstawiono skład z przedziałami. Karolina okryła się kurtką i postanowiła zdrzemnąć. Na szczęście, jeśli nie liczyć spieszącego się na odlatujący z lotniska Okęcie, mężczyzny była w przedziale sama.
Przed siódmą rano pociąg wtoczył się na niewielką stację Warszawa Gdańska. Karolina wysiadła z wagonu, odnalazła właściwe wyjście z dworca i skierowała się w stronę prowizorycznych peronów, z których odjeżdżały autobusy podmiejskie. Kiedyś, kiedy była mała do dziadków jeździła z Dworca Warszawa Marymont. Teraz dworzec był w remoncie i od kilku lat trzeba było łapać autobus w innej części stolicy. Do odjazdu tego właściwego miała jeszcze trochę czasu. Kupiła więc kawę i usiadła na zimnej ławce. Nie minęło pięć minut kiedy zadzwonił jej telefon.
- Karolina, gdzie ty jesteś? – głos Patrycji przypominał szept podszyty paniką – szef od rana chodzi jak tygrys w klatce i cię szuka. Kolegium się zaraz zaczyna.
- Sam mnie wysłał do Pułtuska. Niech teraz nie zgrywa idioty – burknęła Karolina i ugryzła kawałek suchego kabanosa.
- Ale przecież kupiłam ci bilet na jutro.
- Mała zmiana planów. Powiedz temu bucowi, że w poniedziałek będzie miał tekst na biurku. Muszę lecieć Patka, autobus podjechał.
Patrycja chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Karolina już się rozłączyła. Czuła coraz większe podekscytowanie tą niespodziewaną wyprawą. Wsiadła do autobusu, który właśnie podjechał. Przez chwilę znowu poczuła się jak mała dziewczynka jadąca do ukochanych dziadków. U kierowcy kupiła bilet do miejscowości L. Pamiętała, że w starych Ikarusach lubiła zajmować miejsca „na kole", a zimą z tyłu pojazdu tuż przy silniku, który ogrzewał pasażerów warcząc głośno.
Miasteczko L. już nie wyglądało jak za czasów jej dzieciństwa. Ulice były odnowione, sklepy zastąpione innymi. W niewielkim kiosku naprzeciwko stromych schodów prowadzących do kościoła i na cmentarz kupiła znicz i niewielką wiązankę. Próbując powstrzymać zadyszkę po przejściu bramy cmentarza skierowała się zarośniętą polnymi kwiatami ścieżką w lewo. Odnalazła rodziny grobowiec. Popatrzyła na zdjęcia tak kochanych twarzy. Łzy popłynęły same. Nie powstrzymywała ich. Wraz ze śmiercią babci, która zmarła kilka lat wcześniej skończyła się pewna epoka. Teraz już tylko mogła opowiadać o szczęśliwym dzieciństwie, o spędzanych u dziadków wakacjach, feriach zimowych i świętach. Karolina postała chwilę zamyślona nad grobem, położyła dłoń na zimnym marmurze w geście pożegnania i ruszyła ścieżką w stronę wyjścia z nekropolii. Zeszła tymi samymi, stromymi schodami skierowała się na przystanek autobusowy. Nie chciała wracać do Warszawy. Miała jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia. Karolina czuła, że musi to zrobić. Niespodziewanie dla siebie samej postanowiła wrócić do korzeni. Stanęła na przystanku obok restauracji. Kiedyś w tym budynku był sklep ogólnospożywczy U Jana gdzie z bratem kupowali najlepsze na świecie lody śmietankowe na patyku. Teraz organizowano tu imprezy okolicznościowe. Karolina żałowała tego minionego, bezpowrotnie, czasu.
CZYTASZ
Przypadki K.K.
ChickLitKarolina Kłos to znana dziennikarka zatrudniona w kobiecym piśmie. Kocha Turcję i wszystko co związane z tym krajem. Samodzielnie wychowuje nastoletnią córkę, uczennicę liceum. W życiu zawodowym odnosi sukcesy, w przeciwieństwie do życia osobistego...