22

366 18 16
                                    

WILLIAM

Wszedłem do domu i marzyłem, aby zdjąć ten zjebany garnitur. Było mi w nim w cholerę gorąco i nie wygodnie. Jak ktoś mógł coś takiego wymyślić? Te katorgi odczuwałem praktycznie codziennie. Taka osoba, jak ja reprezentująca godnie rodzinne nazwisko i interesy jest zmuszona do noszenia garniaków na każde spotkanie, przewóz, transakcje, wideokonferencje lub patrol. Nie mogłem pozwolić sobie na luźne ciuchy podczas mojej pracy, a pracowałem praktycznie dwadzieścia cztery na siedem. Lato w garniturze jest niewyobrażalnie ciężkie do zniesienia.

- William, mamy problem. - do domu wparował Noah zasapany i ledwo oddychający. Wyglądał jakby tu biegł, a nie jechał.

- Co jest? - zdjąłem marynarkę i podkasałem rękawy koszuli do góry.

- Wiem kto zaatakował łódź. - podpierał się rękoma o kolana i sapał jakby miał mi jebnąć na podłogę.

- Stary, kurwa, usiądź, bo mi zejdziesz zaraz. Mów co to za gagatek, chętnie się z nim rozprawię. - rzuciłem marynarkę na oparcie kanapy, oparłem się o nią rękoma uśmiechając i wpatrując się w siedzącego Noah, który zaczynał normować oddech.

- Człowiek Aresa, nijaki Arturo Dante. Znaleźliśmy go i przewieźliśmy do skrzyni. W jego telefonie znaleźliśmy niepokojące wiadomości, spójrz. - podał mi jakiś telefon i kazał wejść w wiadomości.

- Damian namierzył numer i okazało się, że pisał z Aresem. Musimy coś z tym zrobić.

Czytałem te wiadomości i wyłączyłem się całkowicie na słowa, które mówił do mnie przyjaciel. Przeczytałem wszystko; głównie mowa była o planie ataku na łódź i kradzież broni, ale pod sam koniec konwersacji oddech mi odjęło.

Od Ares:Równo o piętnastej zaatakujemy tą jego dziwkę, bądź gotowy."

Gwałtownie spojrzałem się na zegarek, który wskazywał za dwie minuty piętnastą. Byłem tak wkurwiony i jednocześnie przerażony, że na oślep ruszyłem biegiem na ogród, w którym znajdowała się Rosie z psami.

- Hera! Drago! Do Budy! - krzyczałem komendy psom, które posłusznie wykonały polecenie.

Rosie siedziała na trawie z szczeniakami na kolanach i przerażona patrzyła się na mnie nie wiedząc, o co chodzi.

- Co się dzieje? Czemu krzyczysz? - wstała ze zwierzakami i spojrzała się niepewnie na mnie.

Nie czekałem dłużej, chwyciłem ją za łokieć i szarpnąłem za rękę.

Prawie byliśmy przy drzwiach, gdy usłyszałem strzał. Chybiony. Zaraz po nim jeszcze jeden i kolejne serie, pchnąłem dziewczynę do wnętrza budynku i sam zamknąłem drzwi za sobą.

- Kurwa! Ja pierdole! Rozjebię go! - osunąłem się po drzwiach do siadu i złapałem za ramię.

Ten skurwysyn mnie trafił.

- Dzwonię po lekarza. - Noah wyciągnął telefon i odszedł na bok dzwoniąc pod znany numer.

Rosie stała ze szczeniakami na rękach i je mocno przytulała. Była przerażona zaszłym incydentem i tym, że siedziałem teraz i krwawiłem.

- Aniołku. Ughh...- podniosłem się i stanąłem na równe nogi chcąc do niej podejść.

Ból był wykurwiście duży. Nie do końca wiedziałem jakim kalibrem strzelał, ale w chuj bolało. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz odczuwałem taki ból po postrzale.

- William... cały krwawisz... - odsuwała się ode mnie zakrywając swoim ciałem psy tak jakby chciała je chronić.

Już miałem coś powiedzieć, ale przerwał mi Noah.

FIRE ON FIRE|| DEVIL#1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz