27

314 18 1
                                    

Zaszliśmy jeszcze do Sephory kupić mi potrzebne kosmetyki do pielęgnacji i jakieś waciki czy płyn do demakijażu.
Nie zeszło nam tam długo lecz całe zakupy trwały prawie trzy godziny, a to ile William na mnie wydał pieniędzy w przeciągu tego czasu aż mi się w głowie nie mieściło.
Z jednej strony byłam zadowolona, w końcu spełniłam swoje małe marzenie o ubraniach z tych konkretnych marek lecz byłam zakłopotana i zawstydzona faktem, że tyle na mnie wydał 
s w o i c h  pieniędzy.

Droga do domu minęła szybciej niż przejażdżka do sklepów i po powrocie pomógł mi zanieść wszystkie torby do sypialni, a było ich aż sześć. W salonie czekał już na nas - bądź na Williama - Noah.

- Widzę, że zakupy były udane. - uśmiechnął się szeroko na nasz widok, a ja przywitałam go lekko zawstydzonym spojrzeniem.

- Całą drogę się szczerzyła, więc mogę wywnioskować, że te zakupy faktycznie należą do udanych. - posłał mi ciepłe spojrzenie i powrócił do swojego przyjaciela wywołując tym u mnie niezbyt przyjemne wibracje w dolnej części brzucha.

- William, do rzeczy. Nie dzieje się dobrze. - zaczął Noah lecz przyjaciel mu przerwał gestem ręki i kazał przejść do gabinetu zostawiając mnie samej sobie.

Poczułam się źle, nie chciana, nie potrzebna, jak jakaś trędowata, przy której nic nie wolno powiedzieć. Zmieszana tym, co przed chwilą zaszło postanowiłam się nie zadręczać negatywnymi myślami i naszła mnie chęć wzięcia szczeniaków, żeby się z nimi pobawić. Przeszłam z salonu do drzwi prowadzących na tyły domu i otworzyłam je stąpając po kamiennej ścieżce. Przekroczenie progu było dla mnie traumatyzujące zważywszy na to, co tu się stało zaledwie dzień temu.

Po zawołaniu większych psów odrazu wyleciały z budy, aby się przywitać. Podeszły do mnie i oblizały moją dłoń na przywitanie przytulając się lekko.

- Co tam psiaki? Jakie wy jesteście fajne. - gadałam do zwierzaków, jak jakaś obłąkana  ale twierdziłam, że one mnie rozumieją lecz nie są w stanie mi odpowiedzieć.

Rzucałam im ich piłeczki i czekałam aż mi je z powrotem przyniosą, w między czasie wzięłam szczeniaki i z nimi również się bawiłam smyrając je po brzuszkach.

Poczułam wibracje w małej kieszonce spódnicy i sięgnęłam za telefon odbierając połączenie. Była to mama.

- Rosie, dziecko. - ledwo zdążyłam odebrać, a już usłyszałam jej zmartwiony głos.

- Cześć, mamo.

- Tak bardzo się cieszę, że cię słyszę... - na te słowa i sposób wypowiedzi ich aż serce mnie zakuło z tęsknoty za nią.

- Też się cieszę. Jak się czujesz?

- Już dużo lepiej słysząc ciebie. Mam nadzieję że wszystko w porządku? Jesteś cała?

- Tak, przed chwilą wróciłam z zakupów, właśnie bawię się z psami i mam ci tyle do opowiedzenia, że dwie butelki włoskiego wina by nie starczyły. - zaśmiałam się cicho do telefonu słysząc jej lekki chichot.

- Dobrze jesteś traktowana? Jesz odpowiednio dużo? Sypiasz odpowiednią ilość godzin? Mam nadzieję, że nie dajesz sobą manipulować i pomiatać. - wymieniała po kolei, a ja wpatrywałam się w szklaną ścianę ukazującą róg salonu, w którym właśnie stał William i gestykulował mocno w stronę swojego przyjaciela.

- Halo?! Słyszysz mnie?! - zawołała mama myśląc, że coś przerwało nasze połączenie.

- Tak, słyszę i tak, mamo wszystko jest w porządku. Jestem o dziwo dobrze traktowana, więc nie masz się czym martwić.

FIRE ON FIRE|| DEVIL#1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz