Chyba bardziej się przejmowałaś tym wszystkim niż ja. Wracam sobie jak niby nic do domu i widzę ciebie siedzącą na kanapie, czytając książkę jak być dobrym rodzicem. Się cieszę, że tak się angażujesz w to wszystko, ale bez przesady. Podeszłam do ciebie, a następnie usiadłam, a ty dalej miałaś wbity wzrok w przedmiot.
- Nie uczysz się być dobrym rodzicem czytając książkę jak nim być, a na własnych doświadczeniach i błędach - wyrwałam rzecz z twoich rąk, a ty dopiero wtedy na mnie spojrzałaś.
- Ale też trochę czytając.
- Właśnie, trochę, odrobinę, mało. Jeszcze kilka miesięcy zostało do momentu jak urodzę, więc się nie martw na razie tym.
- Ta... Dzisiaj mój ukochany specjalista pochwalił mnie, że robię postępy. Nie biorę już od trzech tygodni.
- Jestem z ciebie dumna - przejechałam dłonią po twoich włosach - A teraz chodź się przejść.
- Ale nie skończyłam czytać...
- Skończyłaś - przeszłam z pozycji siedzącej na stojącą - Chcę trochę romantycznej chwili.
- Czyli spaceru?
- Spacery są romantyczne.
Bez słowa się uśmiechnęłaś, a następnie ustałaś przede mną. Po pewnym czasie spacerowaliśmy już po parku. Było przyjemnie. Może nie mogliśmy chodzić trzymając się za ręce lub nie mogłaś objąć mnie przynajmniej ramieniem, bo pewnie by ludzie zaraz by zaczęli przyglądać się nam krzywo, to i tak było wspaniale. Wystarczało, że byłaś. Nagle ujrzałaś pana z balonami i od razu do niego podbiegłaś. No dzieciak. Westchnęłam, a następnie podeszłam do ciebie, a ty już w jednej dłoni trzymałaś balonik w kształcie pieska, a w drugiej w kształcie kotka.
- Który chcesz? - zapytałaś, pokazując mi przedmioty.
- Pieska.
- Czemu pieska?
- A czemu nie?
- Bo kotki lepsze... - spojrzałaś na balon w kształcie kota, a ja tylko zagryzłam wargę.
- To niech będzie kotek - powiedziałam, a ty spojrzałaś na mnie takim wzrokiem, jak dziecko zadowolone, które dostało coś słodkiego.
- Normalnie kocham cię - pisk rozbrzmiał się od twoich ust, a następnie zapłaciłaś dla sprzedawcy i dałaś mi balonika.
Tylko uśmiechnęłam się, przy tym kręcąc głową i jak chciałam przejść przez ulicę to nagle zatrzymał się przede mną czarny samochód. Prawie by mi stopę rozjechał.
- Widzisz gdzieś tu parking?! - warknełaś, uderzając w maskę pojazdu.
- Lisa... Nic mi nie jest - powiedziałam, a ty zwróciłaś na mnie wzrok.
- Ale mogło się coś tobie stać - spojrzałaś ponownie na kierowcę - Mowę odebrało? Zaraz może całkowicie, jak wyrwę twój język i powieszę na drzewo.
- Lisa... - chciałam coś powiedzieć, ale nagle ujrzałam pewnego chłopaka, biegnącego w moją stronę.
Po momencie wyrwał moją torebkę z mojej ręki i zaczął uciekać. Jakiś dzień akcji czy co? Bez namysłu za nim pobiegłaś. Świetnie. Westchnęłam i nagle poczułam nacisk na moje ciało. Uderzyłam głową o ścianę, a następnie ujrzałam nóż przy mojej szyi. Pewnie to tylko koszmar... To nie był koszmar. Zwróciłam wzrok na mężczyznę. Na czarno ubrany, kaptur na głowie, maska na twarzy. Typowe, tylko odrobinę blond kosmyków włosów wystawało spod jego kaptura. Zbliżył ostrze bliżej do mojej skóry, po której po chwili przejechał. Krew zaczęła wypływać. Zacisnęłam zęby i przymknęłam oczy. Bałam się. Cholernie się bałam. Stałam jak spięta aż nagle mogłam usłyszeć twój głos. Nieznajomy odsunął się ode mnie, a następnie wsiadł do tego samego auta, które prawie by mi przygniotło stopę. Odjechali. Poczułam twoje ciało przy moim. Przytuliłam się do ciebie, a następnie zaczęłam uspokajać oddech.
- Co to miało być? - odezwałam się, a ty położyłaś dłoń w okolicach mojej rany.
- Musimy ci to obejrzeć - powiedziałaś, a następnie zaczęłaś iść, więc podążyłam za tobą - Nic więcej ci nie zrobił?
- Nie... Na szczęście nie.
CZYTASZ
Jenlisa - Your medicine
FanfictionKontynuacja w książce Jenlisa - My medicine. Po próbie samobójczej Lisy, Jennie musi się nią zaopiekować i pomóc wrócić do spokojnego życia. Wszystko wracało do normy, ale los postanowił dać kolejne schody do przejścia. Może w końcu będzie dobrze, a...