Dedykuję ten rozdział wszystkim, którzy nie mogą spać po nocach i tym, którzy po zakończeniu ostatnieg rozdziału mieli ochotę mnie zabić.😁
-------------------------------------------* Wiktoria
- Co wy tu robicie?!!! - słyszę ten wściekły i dobrze znany mi głos.
- Aktualnie siedzimy. - uprzedzam Vincenta w odpowiedzi i wyciągam papierosa, a następnie go odpalam patrząc przed siebie, oraz unikając przy tym wzroku bruneta.
Chuj, że w tym lokalu i przy ciężarnych kobietach się nie pali.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! Jeszcze niedawno mówiłaś o tym z jaką przyjemnością byś go wysterylizowała!!! - drze się kobieta.
- I dalej mam to samo zdanie, po prostu wyszliśmy razem na lunch. Chyba jako przyszłe małżeństwo możemy, prawda? - odwracam głowę w jej stronę. Faktycznie ostatnio obgadywałam Moneta i przedstawiałam mojej przyjaciółce kilka sposobów na jego śmierć, lub ewentualne kalectwo.
- No wiesz co?! Ale żeby mi o tym nie powiedzieć?!
- Mery. - silę się na opanowanie. - Spotkaliśmy się przypadkiem i ten tu przemiły pan, stwierdził, że musi ze mną porozmawiać. - moja cierpliwość zaczyna się kończyć. - A wy? Co tu robicie? - zaciągnęłam się nikotyną i spojrzałam na Willa, który był chyba jedyną osobą zdolną odpowiedzieć na moje pytanie.
- Mer chciała do ciebie podjechać z drobną niespodzianką, ale najpierw postanowiliśmy zajść na obiad. - złapał wymienioną kobietę w talii i przytulił do siebie.
- W takim razie dobrze, że spotkaliśmy się tutaj, bo dziś będę w domu najwcześniej o 21.00. - wyciągnęłam kolejnego szluga, czując w zamian karcące spajrzenie starszego z braci. - Jaka to niespodzianka? - spojrzałam na moją przyjaciółkę z jak najbardziej kamienną twarzą. Nie chciałam ujawniać Monetom, że coś mnie rusza, ale prawda jest taka, że ledwo mogłam wysiedzieć z ciekawości.
Mery w reakcji na moją dociekliwość uspokoiła się trochę i usiadła na krześle obok, a blondyn poszedł w jej ślady. Znałyśmy się wcześniej tak dobrze, iż z pewnością widziała moje wyczekiwanie i ekscytację jak u małego dziecka.
- W sumie to, to dotyczy was oboje. - przerzucała na przemian wzrok między mnie, a bruneta.
- Mów. - rozkazał mężczyzna takim tonem, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
- No bo.... Tak sobie myśleliśy nad chrzestnym. I oboje nie macie żadnych zobowiązań, jesteście sami i ten... Macie czas. Dużo czasu. - zaczął się jąkać Will.
- Chcemy, żebyście byli rodzicami chrzestnymi naszego dziecka. - skończyła są niego Mery, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Żeby ze mnie robić matkę?
A z tego sztywniaka Moneta ojca?
Jezu, tylko współczuć dzieciakowi takich dowcipnych rodziców.
- Dobry żart.
- Mówiłam poważnie. - Mery zmierzyła mnie karcącym spojrzeniem wyrażającym rozczarowanie prawie tak duże jak moje rozbawienie.
- Ty tak na serio? - podparłam ręką głowę i widząc postawę kobiety wiedziałam, że użyje sarkazmu.
- Nie wiesz co? Mówiłam nie serio i chrzestną będzie Julia.
- Nie wiedziałam, że macie kontakt. - postanowiłam się z nią podroczyć.
- Bo nie mamy. - w tej chwili dziwiłam się, iż jeszcze nie poszła jej para z uszu.
CZYTASZ
Obliged by contract - V.M
Fanfiction"Ich spotkanie wydaje się być ironią losu. W rzeczywistości jest tajemnicą z przeszłości." Wiktoria Fox to pewna siebie, chamska kobieta która wspina się po szczeblach kariery architektonicznej. Prowadzi nieodpowiedzialne, choć rutynowe życie, które...