Rozdział 26 Wyspy Kanaryjskie

189 4 0
                                    

* 22 grudnia, piątek

* Vincent

Odkąd pamiętam spędzaliśmy święta na Kanarach.

Tak było zawsze, nielicząc roku, kiedy to trafiła do nas Hailie.

Dlatego też, żeby tradycji stało się zadość właśnie wysiadaliśmy na podjeździe babki.

Najpierw święta trójca, potem nasza siostra, Will z Mery, a na końcu ja i Wiktoria.

Blondynka przez całą podróż wydawała się spięta. Nie umiem nawet określić do jakiego stopnia, bo zrezygnowała z palenia papierosów. W końcu Tony ją zapytał, czy nagle rzuciła naług, na co zgasiła go słowami " - W okresie tygodnia przed świętami nie palę".

Tak to, trzymała się całkiem nieźle, na pewno lepiej niż przed występem w szkole. Zero worów pod oczami i tym podobnych.

Gdy wszyscy się przywitali, przyszła kolej na mnie.

Czując na sobie baczny wzrok Wiktorii stojącej parę metrów za mną, podszedłem do staruszki.

Może i Blanche kochała nas jednakowo, ale to ja zawsze byłem jej ulubieńcem.

Objąłem babkę i delikatnie przytuliłem. Oboje nie przepadaliśmy za bliskością fizyczną, więc ta wkrótce mnie odepchnęła i uniosła dłonie, by sprawdzić czy się zmieniłem.

- Dobrze cię widzieć Vincy. - powiedziała, a następnie odsunęła się. - To gdzie jest twoja wybranka? - dodała.

Spojrzałem kątem oka na blondynkę, która ostrożnie podeszła w naszą stronę. Wyglądała jakby się bała, co jest dość zabawnym założeniem, bo w końcu to ja miałem większą siłę, niż niewidoma staruszka.

- Dzień dobry. - odezwała się w końcu, gdy dzielił ją, od Blanche może z metr.

Babcia zareagowała dość szybko, wyciągnęła ręce i zrobiła oględziny.

- Podobna jesteś do Foxów. - stwierdziła, no co powstrzymałem się od uśmiechu.

- Babciu, to właśnie moja partnerka, Wik... - nie zdążyłem dokończyć, bo staruszka mi przerwała.

- Daj się dziewczynie przedstawić, co ty jej adwokat jesteś? Raczej nie jest niemową i sama da radę. - naskoczyła na mnie.

Co do mojej przyszłej żony, mama i babcia zawsze były tego samego zdania. Powinna to być kobieta, umiejąca mi się postawić. Jak na ironię losu, zawsze interesowały mnie tylko dość uległe partnerki, ale jakby na to nie patrzeć, obie i tak postawiły na swoim, bo chrześniaczka Micka to w końcu dość... Waleczna kobieta.

W całej tej sytuacji pozostawała mi tylko nadzieja, że Wiktoria będzie się trzymać pozorów i dobrze grać, bo babcia, może i ślepa, ale zawsze miała nosa do kłamstw.

- Miło mi panią poznać. Jestem Wiktoria Fox. - przedstawiła się, poczym uśmiechnęła.

- Ja jestem babką tych gałganiarzy, ale to chyba wiesz. - stwierdziła i poprowadziła blondynkę do domu.

* Wiktoria

Blanche była dość specyficzna.
Od razu można było zauważyć jej spostrzegawczość kryjącą się w tych jasnych oczach.
Wyglądała tak, jakby umiała przeskanować dyszę.

I to było chyba najbardziej przerażające.

Po za tym moim zdaniem, trochę za bardzo przypomniała Vincenta. Oczy, spojrzenie, zachowanie.... Po prostu kopiuj, wklej.

***

Usiadłam na ławce przed domem.

Przed chwilą zjedliśmy przepyszną kolację zrobioną przez panią Monet.

Obliged by contract - V.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz