Rozdział 29 Chrzest wedle Mickela Foxa

202 12 6
                                    

* 31 grudnia, niedziela

* Wiktoria

Usłyszałam ciche kroki dochodzące z korytarza i przekręciłam się na drugi bok.

Dziś, dokładnie o 00.30 w nocy przyjechaliśmy do Wielkiego Domu, po czym padliśmy spać. Oczywiście nie muszę wspominać, że każde z nas dostało oddzielny pokój - ja swój stały, Vincent - gościnny.

Pewna, że nie zasnę, wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej...

* Vincent

Obudziła mnie jasność wpadająca przez okno, która niewątpliwie nie była słońcem.

Otworzyłem powolnie oczy, po czym dostrzegłem niezasłoniętą szybę dokładnie na przeciwko mnie.

Po prostu cudownie...

Wstałem, a po paru minutach ogarnięty wchodziłem do kuchni.

Tyłem do mnie stała szatynka krojąc coś zawzięcie i słuchając Anthonia siedzącego obok przy stole.

Generalnie pomieszczenie było w kolorze ciemnej zieleni pomieszanej z czernią, drewnem i złotem.

- Już wstałeś? - zapytała kobieta odwracając się w moją stronę. - Przepraszam. - dodała, a widząc moje zmieszanie wyjaśniła. - Jestem Catherine Fox. - przedstawiła się.

- Miło mi. - odparłem zajmując miejsce na przeciwko chłopaka. - Jesteś żoną Roma? - zapytałem szczerze zaciekawiony. Koligacje tej rodziny od zawsze były nie do pojęcia i dlatego nigdy się w nie nie zagłębiałem.

- Tak, dlatego jakbyś potrzebował jakiejś pomocy to powiedź. Dobrze wiem, jak ciężko może być odnaleźć się wśród rodowych Foxów. - westchnęła cicho. - Co chcesz na śniadanie? - zmieniła temat.

- Tylko kawę. Nie jadam rano posiłków. - stwierdziłem.

- Czy ty to słyszałaś ciociu?! - podniósł się z miejsca Anthonio.

- Usiądź dzieciaku. Tak, słyszałam. Muszę powiedzieć o tym Wiktorii. Może postawi go do pionu. - zaczeli rozmawiać tak, jakby mnie nie było.

- Ehm.. - odchrząknąłem. - Czy możecie mi wytłumaczyć o co chodzi?

- Obawiam się, że nie. Po pana wyznaniu chyba nie mamy wspólnych tematów. - fuknął chłopak.

- Przestań dramatyzować i zanieś kawę wujowi. - poleciła Catherine, a gdy Anthonio zniknął z pola widzenia, wyjaśniła. - Wiktoria podobnie jak te pozostałe dwa lisy, nie wyobraża sobie dnia bez śniadania. To dla niej to podstawowa czynność.

- W takim razie, dlaczego jej tu nie ma? - zaoponowałem.

- Bo dwie godziny temu zjadła już swój posiłek i poszła na dwór.

- Dołączę do niej. - stwierdziłem, a następnie skierowałem się do wyjścia.

***

Gdy wyszedłem, uderzyło we mnie świeże, zimne, angielskie powietrze.

- Aza! - do moich uszu dobiegł krzyk należący do mojej przyszłej żony.

- Co tu robisz? - zapytała schylając się, by złapać dużego owczarka staroniemieckiego za obrożę.

Zdecydowanie dziś Wiktoria wyglądała najbardziej naturalnie w ciągu tych trzech miesięcy. Miała na sobie zieloną, znoszoną kurtkę, wytarte dżinsy, białą bluzkę i czarne kozaki sięgające przed kolano, oraz włosy spięte niechlujnie klamrą.

Obliged by contract - V.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz