* 9 marca, środa
* Wiktoria
Ostatnie półtora tygodnia byłam zabiegana bardziej niż zwykle.
Swój czas dzieliłam między pracę, odwiedziny Anthonia oraz ignorowanie telefonów mojej matki, która w związku z moimi nadchodzącymi urodzinami, zapewne chciała się spotkać.
Nie utrzymywałyśmy kontaktu, a rocznica moich narodzin wiązała się z przykrymi wspomnieniami i dwoma osobami, których brakowało mi wtedy szczególnie.
Wolne wzięłam od poniedziałku, chociaż było to raczej zawiadomienie Nata, że chwilowo przechodzę na pracę zdalną.
Jeżeli zaś chodzi o Moneta, to rozmawiałam z nim przez telefon wymigując się od spotkania najróżniejszymi obowiązkami.
Niezliczę też ile razy budziłam się w nocy z krzykiem spowodowanym koszmarami, czy wizyt u mojego zaprzyjaźnionego lekarza, który z kolei na moją prośbę (z wielką niechęcią) wypisywał mi naprawdę mocne leki na uspokojenie.
- Mam przyjechać? - zapytała Julia, akurat gdy wybierałam picie na wieczór.
Alkohol problemów nie rozwiąże, ale mleko przecież też nie.
- Jeżeli chcesz oglądać obraz nędzy i rozpaczy oraz zrezygnować z najlepszych wakacji w życiu, popełniając tym samym niewybaczalny błąd swej egzystencji...
- Dobra, dobra. Dasz radę? - upewniła się.
Moja przyjaciółka aktualnie przebywała we Włoszech wraz ze swoim narzeczonym, którego jeszcze nie pozwoliła mi poznać, bo zapewne obawiała się, że odstraszę go tak jak jej byłego, który zwyczajnie nie był jej wart ale to inna historia.
- Proszę cię. Jak nie ja to kto? Zrelaksuj się tam z tym swoim księciuniem z bajki i o nic się nie martw. Jestem dorosła i czasem nawet odpowiedzialna.
- Dobrze, ale jakby cokolwiek się stało, albo nawet jakbyś chciała pogadać to dzwoń, ok?
- Ok, pa. - pożegnałam się z lekkim uśmiechem, którego wskrzeszenie kosztowało mnie sporo energii.
Zapłaciłam za zakupy, po czym ruszyłam do mieszkania z czymś do jedzenia oraz trzema butelkami wódki.
Marzec przypominał mi o kolejnej rzeczy - domu, którego nigdy nie miałam.
Mówi się, że tam dom twój, gdzie twoje serce. Miejsce, gdzie się wychowałam przestało mieć ten tytuł, gdy skończyłam 12 lat, a moje małe serduszko zamieszkało z tatą do którego regularnie jeździłam.
Później On zmarł zabierając ze sobą moją nadzieję na lepsze jutro. Matka pokłóciła się z dziadkami i więcej tam nie wróciłam, z dwóch powodów: nie mogłam i bałam się wspomnień.
Od tamtej pory minęło prawie 13 lat mojej tułaczki - najpierw uciekłam do stolicy, z kąd tuż po szkole średniej przeprowadziłam się do Paryża, gdzie myślałam, że znalazłam miłość oraz swoje miejsce, ale było to tylko złudzenie.
Następną stacją był Nowy Jork, w którym przywitała mnie Julia. Tu wypracowałam sobie rutynę pozwalającą mi myśleć, że jestem szczęśliwa, że niczego mi nie potrzeba.
Teraz znowu wszystko poszło się jebać, bo od kąd poznałam Vincenta zaczęłam dostrzegać, iż moje życie ma braki, a ja wcale szczęśliwa nie jestem.
Byłam trochę jak Fenix - co jakiś czał płonęłam, aby odrodzić się z popiołów, ale ile tak można?
Przycisnęłam torbę do boku, dostrzegając znajome mi czarne auto przed moim blokiem, oraz jego właściciela.
CZYTASZ
Obliged by contract - V.M
Fanfiction"Ich spotkanie wydaje się być ironią losu. W rzeczywistości jest tajemnicą z przeszłości." Wiktoria Fox to pewna siebie, chamska kobieta która wspina się po szczeblach kariery architektonicznej. Prowadzi nieodpowiedzialne, choć rutynowe życie, które...