Rozdział 43 Walentynki

178 17 9
                                    

* 14 lutego, środa

* Vincent

- To konieczne? - zapytałem Wiktorię, gdy poprawiała kołnierz mojej koszuli.

- Tak, muszę ci się jakoś odwdzięczyć za to, że udawałeś przed Nate'm i wziąłeś na siebie moje kłopoty.

Po tym, jak Anthonio trafił do szpitala, jeszcze bardziej pogubiłem się w zachowaniu jego ciotki.

Blondynka raz odpychała mnie  od siebie w towarzystwie wielu wyzwisk, a raz pomagała z życzliwym uśmiechem na ustach.

Sytuacja była coraz bardziej pojebana, bo na terapii miałem do czynieniabz zupełnie inną osobą. Zamiast twardej, bezlitosnej, była pełna zrozumienia i dobroci.

To właśnie na jednej z naszych sesji zaproponowała mi spotkanie z moją byłą, aby pokazać jej, że się zmieniłem i spróbować dobudować naszą relację. Zgodziłem się, bo nic nie mogłem poradzić na to, że dalej kochałem Anję. Postawiłem jednak warunek: Wiktoria też miała się z kimś umówić. Na początku nie była do tego przekonana, ale w końcu (pod wpływem drobnego szantażu) zgodziła się.

- Wiesz, że mógłbym się sam wyszykować? - kobieta uniosła na mnie błękitne spojrzenie swoich oczu, w których majaczyła macierzyńska nagana.

- W ten cały czarny komplet, który widziałam na twoim łóżku? - czasami, na przykład dziś, jej zachowanie było naprawdę zadziwiające.

- Nie rozumiem, co ci się w nim nie podobało. - odparłem, przypominając sobie, jak przed godziną ta diablica wparowała do mojego mieszkania, aby ponarzekać i całkowicie zmienić mój plan ubioru.

- Czarny strój w Walentynki jest równoznaczny z tym, że nie masz swojej, drugiej połówki, a przecież dziś idziesz się z nią spotkać, tak? - wyjaśniła strząsając z mojej marynarki niewidoczny kurz.

Przyjżałem się jeszcze raz jej stylizacji. Warkocz, czerwona koszula i paznokcie, oraz czarne dzwony.

Singielka jak nic.

- I dlatego wczoraj się upiłaś? - generalnie w związku z moją terapią staraliśmy się spotykać codziennie tak, abym na spotkanie z Anją był w jak najlepszym stanie. Wczoraj doszło jednak do wyjątku, a moja terapeutka zadzwoniła do mnie po 24.00 z pytaniem czy po nią nie przyjadę.

- Dramatyzujesz Romeo. - odsunęła się na parę kroków i zlustrowała mnie spojrzeniem. Nie wiem, co widziała w moim czarnym garniturze (o który stoczyliśmy niemal walkę), białej koszuli i płaszczu, ale uśmiechnęła się lekko. - Poczekaj chwilę. - powiedziała wychodząc do przedpokoju, a gdy wróciła, trzymała przełożony przez rękę ciemnoszary materiał.

- Co to jest? - zapytałem, gdy stanęła na palcach, by przeżucić wełnianą tkaninę przez mój kark.

- Mały prezent na szczęście. - wytłumaczyła zawiązując mi szalik pod szyją. Chyba nigdy nie widziałem, żeby robiła coś z taką delikatnością. - Wolałabym się tobą nie opiekować, gdy będziesz chory.

-  Nie trzeba było. Oddam ci go jutro. - kobieta spuściła głowę i zaczęła wygładzać materiał.

- Nie ma takiej potrzeby. Tobie się bardziej przyda niż mi, a po za tym, tu le porteras fièrement de ma part. /będziesz go nosić bardziej dumnie, niż ja. - nie zrozumiałem niektórych słów z ostatniego zdania, ale wychwyciłem drżenie głosu, gdy podczas wypowiedzi podniosłem jej podbródek. - Powodzenia, Monet. - złożyła, lekki jak piórko, pocałunek na moim policzku.

***

- Myślałam, że nic z tym nie zrobisz, ale ty naprawdę wziąłeś sobie do serca, to, że się ciebie bałam. - stwierdziła brunetka. - Jesteś silniejszą osobą i chyba nie mam nic przeciwko, abyśmy znowu byli tym, kim wcześniej dla siebie byliśmy.

Obliged by contract - V.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz