Rozdział 35 Bankiet

166 10 5
                                    

* 13 stycznia, sobota

* Wiktoria

- I jak? - zapytałam wchodząc do salonu, gdzie Anthonio zapinał oczojebną, białą koszulę.

- Obkręć się. - polecił, co uczyniłam wzbudzając do ruchu błyszczący tiul. - Perfecto! - przyłożył trzy palce do ust.

Uśmiechnęłam się tylko na jego komentarz, a następnie podeszłam, by pomóc mu z krawatem w kolorze mojej sukni.

Po powrocie z gór od razu pojechałam do Anglii, gdzie dostałam solidny opieprz, a następnie (w ramach kary) zaproszenie z obowiązkową obecnością na charytatywny bankiet Monetów wraz z Anthoniem.

Prz okazji wuj sprezentował mi też piękną granatową suknię z warstwą tiulu, do której idealnie pasowało moje uczesanie, rękawiczki i szpilki z Diademu.

- Nie ruszaj się. - skarciłam chłopaka, bo zawiązać mu krawat to ogromny wyczyn biorąc pod uwagę moje 162 centymetry wzrostu.

- Przepraszam ciociu. - prychnęłam tylko cicho na jego słowa, ponieważ już nie raz tak bywało, że młody kręcił się jakby miał robaki tam, gdzie światło nie dosięga.

- Wiesz co cioteczko? - zapytał.

- No? Jakiż to diabelski pomysł chodzi ci po głowie ty mały szatański podmiocie? - odparłam nawiązując nie tylko do jego relacji z ojcem chrzestnym, ale też i Moneta.

- Taki, że jeżeli tylko Vincent cię skrzywdzić, to pomogę wujowi w szykowaniu jego egzekucji. - moje ruchy gwałtownie ustały.

- Anthonio.... - wzięłam głęboki wdech, bo takich słów się nie spodziewałam. - Nie chcę żebyś się w to angażował. Organizacja jest dla zepsutych ludzi, którzy bywają naprawdę okrutni. - wyjaśniłam łagodnie. Mimo wszystko, nie chciałam, żeby Moneta spotkało coś złego, a przynajmniej gorszego odemnie. - Po za tym, od kiedy on jest Vincentem, a nie "panem Monetem"? - przy dwóch ostatnich słowach zrobiłam cudzysłów ręką.

- I właśnie taką cię kocham. - nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo jego ramiona zamknęły mnie w uścisku.

- Ja ciebie też.

***

- Plan jest taki, ty idziesz zająć stolik, a ja idę się zameldować. - zarządziłam, gdy wysiedliśmy z mojego samochodu.

- To wezmę przy okazji szampana. - zaproponował mój towarzysz.

- Zero alkoholu, a w szczególności dla ciebie. - wyjaśniłam ostro.

Blondyn wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy razem w stronę wejścia.

- Nazwiska? - zapytał facet przy drzwiach.

- Fox. - odparł chłopak, a po chwili już byliśmy w środku.

Sala była przepiękna. Złoto pomieszane z marmurem i kremem tworzyło cudowany efekt rodem z bajek Disneya.

- Ciociu? - Anthonio wybudził mnie z zamyślenia. - Idę znaleźć nasze miejsca, dobrze?

- Tka, leć. - wysiliłam się na uśmiech, który ostatnio przychodził mi z trudem.

Nie zaliczę nawet ile razy coś szło nie po mojej myśli, lub ile raz świat walił mi się na głowę. Zawsze jednak wiedziałam co zrobić, zawsze miałam jakiś plan. Teraz było jednak o tyle gorzej, że nie posiadałam nawet żadnego zarodka pomysłu.

Obliged by contract - V.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz