Rozdział 30 Urodziny

230 14 3
                                    

* 1 stycznia, poniedziałek

* Vincent

Pierwsze co poczułem, to otępiający ból, który przeszywał mi czaszkę. Wczoraj z Mickelem zdecydowanie przesadziliśmy i dziś czułem tego skutki.

Wstałem powoli, a gdy dostrzegłem na szafce nocnej szklankę z wodą i leki, niemal się uśmiechnąłem.

Ubrałem na siebie białą koszulę u czarny garnitur, by z ociąganiem zejść na dół.

W jadalni siedział już Micke popijając kawę jakby wcale wczoraj nie wypił prawie trzech butelek. Zaczynałem odczuwać dla niego coraz większy podziw.

- Vincencie, wyspałeś się? - zagadnął.

- Jak najbardziej. Za dwie godziny wracamy do Stanów. - poinformowałem, dziękując w międzyczasie Cath za kubek z kofeiną.

- My? - zdziwił się.

- Tak. - do pokoju weszła Wiktoria ubrana w szary sweter i dżinsy. Za nią stał Anthonio z miną zbitego psa.

- Myślałem, że zostaniesz na dłużej. - stwierdził mężczyzna.

- Mam sporo pracy , poza tym dobrze wiesz wuju, że to nie jest dobry moment. Muszę pozałatwiać wszystkie formalności związane z mieszkaniem dla młodego, nie wspominając już o zaległych wyjazdach służbowych. - kobieta dosiadła się do nas.

- Dobrze ale pamiętaj, że jak nie przyjdzie Mahomet do góry, to góra przyjdzie do Mahometa. - zastrzegł.

- Oczywiście. - blondynka przewróciła oczami. - Teraz przejdźmy do tej mniej przyjemnej części rozmowy. Dlaczego rozpijacie mi siostrzeńca? Ja rozumiem, że im człowiek starszy tym głupszy, ale ten dzieciak tylko raz pił szampana, a wy w niego wpakowaliście dwie butelki wódki, jak jakiś soczek pomarańczowy. - chłopak zaśmiał się cicho.

- A ty nie jesteś lepszy! Zamiast powiedzieć dość, to byś sam o dolewkę poprosił. - dodała.

- Przypominam ci, że alkohol jest dla ludzi, a nasza rodzina nie umie żyć w apstynencji. - zauważył Micke.

- Ja nie mówię przecież o tym. Chodzi mi o UMIAR. - podkreśliła ostatnie słowo. - Bez umiaru mówicie oraz robicie później różne rzeczy, które mogą nie być mądre czy też przemyślane. - uzupełniła wstając z miejsca i kierując się na schody.

- A ty do kąd? Zaraz śniadanie. - z kuchni wychyliła się Cath.

- Idę się spakować, bo jeszcze chwila z tymi idiotami i dostanę nerwicy. - stwierdziła.

Szatynka spojrzała na nas, a ja pod naciskiem jej oczu wstałem, a następnie z ociąganiem wszedłem na stopnie.

- Wiktoria. - złapałem ją za nadgarstek u szczytu schodów.

- Wczoraj... Mówiłem poważnie. - powiedziałem nawiązujący do jej hasła o "przemyślanych czynach i slowach".

- Ja dzisiaj też. Gdyby nie to, że byliście z wujem nachalni jak szpadle, już dawno pożegnałbyś się z waszymi kontraktami nie mówiąc już o naszym małżeństwie. A dodatkowo, jeżeli wyciekłaby sytuacja z przed Wu - Shanga, to w Organizacji wybuchałby jesień średniowiecza, nie mówiąc już o tym, że wuj zamknąłby mnie jak jakąś Roszpunkę w wieży.

- Od kiedy ci tak zależy na naszym małżeństwie?

- Nie zależy. Po prostu nie chcę być skazana na kolejnego faceta i to w dodatku takiego, którego nie znam.

- Mnie też nie znasz. - zauważyłem.

- Na pewno bardziej niż takiego Rodrica Rattera czy innego Adriena Santana. - dokończyła naszą rozmowę, a następnie pognała do sypialni.

Obliged by contract - V.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz