* 1 stycznia, poniedziałek
* Vincent
Pierwsze co poczułem, to otępiający ból, który przeszywał mi czaszkę. Wczoraj z Mickelem zdecydowanie przesadziliśmy i dziś czułem tego skutki.
Wstałem powoli, a gdy dostrzegłem na szafce nocnej szklankę z wodą i leki, niemal się uśmiechnąłem.
Ubrałem na siebie białą koszulę u czarny garnitur, by z ociąganiem zejść na dół.
W jadalni siedział już Micke popijając kawę jakby wcale wczoraj nie wypił prawie trzech butelek. Zaczynałem odczuwać dla niego coraz większy podziw.
- Vincencie, wyspałeś się? - zagadnął.
- Jak najbardziej. Za dwie godziny wracamy do Stanów. - poinformowałem, dziękując w międzyczasie Cath za kubek z kofeiną.
- My? - zdziwił się.
- Tak. - do pokoju weszła Wiktoria ubrana w szary sweter i dżinsy. Za nią stał Anthonio z miną zbitego psa.
- Myślałem, że zostaniesz na dłużej. - stwierdził mężczyzna.
- Mam sporo pracy , poza tym dobrze wiesz wuju, że to nie jest dobry moment. Muszę pozałatwiać wszystkie formalności związane z mieszkaniem dla młodego, nie wspominając już o zaległych wyjazdach służbowych. - kobieta dosiadła się do nas.
- Dobrze ale pamiętaj, że jak nie przyjdzie Mahomet do góry, to góra przyjdzie do Mahometa. - zastrzegł.
- Oczywiście. - blondynka przewróciła oczami. - Teraz przejdźmy do tej mniej przyjemnej części rozmowy. Dlaczego rozpijacie mi siostrzeńca? Ja rozumiem, że im człowiek starszy tym głupszy, ale ten dzieciak tylko raz pił szampana, a wy w niego wpakowaliście dwie butelki wódki, jak jakiś soczek pomarańczowy. - chłopak zaśmiał się cicho.
- A ty nie jesteś lepszy! Zamiast powiedzieć dość, to byś sam o dolewkę poprosił. - dodała.
- Przypominam ci, że alkohol jest dla ludzi, a nasza rodzina nie umie żyć w apstynencji. - zauważył Micke.
- Ja nie mówię przecież o tym. Chodzi mi o UMIAR. - podkreśliła ostatnie słowo. - Bez umiaru mówicie oraz robicie później różne rzeczy, które mogą nie być mądre czy też przemyślane. - uzupełniła wstając z miejsca i kierując się na schody.
- A ty do kąd? Zaraz śniadanie. - z kuchni wychyliła się Cath.
- Idę się spakować, bo jeszcze chwila z tymi idiotami i dostanę nerwicy. - stwierdziła.
Szatynka spojrzała na nas, a ja pod naciskiem jej oczu wstałem, a następnie z ociąganiem wszedłem na stopnie.
- Wiktoria. - złapałem ją za nadgarstek u szczytu schodów.
- Wczoraj... Mówiłem poważnie. - powiedziałem nawiązujący do jej hasła o "przemyślanych czynach i slowach".
- Ja dzisiaj też. Gdyby nie to, że byliście z wujem nachalni jak szpadle, już dawno pożegnałbyś się z waszymi kontraktami nie mówiąc już o naszym małżeństwie. A dodatkowo, jeżeli wyciekłaby sytuacja z przed Wu - Shanga, to w Organizacji wybuchałby jesień średniowiecza, nie mówiąc już o tym, że wuj zamknąłby mnie jak jakąś Roszpunkę w wieży.
- Od kiedy ci tak zależy na naszym małżeństwie?
- Nie zależy. Po prostu nie chcę być skazana na kolejnego faceta i to w dodatku takiego, którego nie znam.
- Mnie też nie znasz. - zauważyłem.
- Na pewno bardziej niż takiego Rodrica Rattera czy innego Adriena Santana. - dokończyła naszą rozmowę, a następnie pognała do sypialni.
CZYTASZ
Obliged by contract - V.M
Fanfic"Ich spotkanie wydaje się być ironią losu. W rzeczywistości jest tajemnicą z przeszłości." Wiktoria Fox to pewna siebie, chamska kobieta która wspina się po szczeblach kariery architektonicznej. Prowadzi nieodpowiedzialne, choć rutynowe życie, które...