Rozdział 38 Rocznica

223 11 7
                                    

* 18 stycznia, czwartek

* Wiktoria

- Wik. - Nate złapał mnie za ramię.

- Puszczaj! - wyrwałam się i odeszłam parę kroków w tył. - Twoja propozycja jest niedorzeczna. Jadę na delegację do LA i po wszystkim. - wyjaśniłam, a następnie szybko uciekłam do swojego gabinetu.

Usiadłam za biurkiem i złożyłam ręce jak do modlitwy, opierając łokcie o blat biurka.

Jeszcze nigdy nikt mnie tak mi poniżył. Czułam się upokorzona, a dzisiejsze zajście jeszcze bardziej uświadomiło mi, że zawsze coś musi się walić - albo życie prywatne, albo zawodowe.

Spakowałam wszystko do torebki i zarzuciłam na plecy białą marynarkę.

Nie wiem nawet czym go mogłam sprowokować do czegoś tak absurdalnego. Nigdy nie ubierałam się wyzywająco, na ten przykład dziś miałam czarny golf i białe, garniturowe spodnie.

Prosty komplet, prostego architekta.

Popchnęłam drzwi do mojego gabinetu, by znaleźć się na korytarzu.

- Przepraszam. - powiedziałam odruchowo, gdy zdeżyłam się z kimś na korytarzu.

- Wiktoria. - unikałam głowę i zobaczyłam przed sobą Vincenta.

Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się, że go widzę.

- Monet. - widziałam kątem oka, jak drzwi do gabinetu Nata się otwierają. - Co powiesz na wspólny lunch? - zapytałam. Ciężko było mi to przyznać, ale w zaistniałej sytuacji brunet był moim jedynym ratunkiem.

Popatrzyłam na niego błagalnie z dołu wskazując wzrokiem na mężczyznę za mną

- Z chęcią panno Fox. - odparł, a następnie położył swoją dłoń w dole moich pleców i poprowadził nas do windy.

- Wszystko wyjaśnię ci na dole. - szepnęłam.

Zgodnie z moimi słowami, gdy wyszliśmy przed budynek próbowałam się odsunąć od Moneta, ale jego ręka mi na to nie pozwoliła.

- Puść mnie. - dopiero teraz dotarło do mnie, że z deszczu trafiłam pod rynnę, bo mimo, że Vincent nie oferował mi niemoralnych rzeczy, to też był zakichanym dominatorem i nie liczył się z moim zdaniem.

- Nie. - powiedział ostro, a ja znowu poczułam się jak mała dziewczynka, która przegięła pałę.

- To, że ten kretyn chciał, żebym się z nim przespała, mi jest jeszcze powodem żebyś mną żądził. - zaoponowałam, dopiero po paru sekundach orientując się, iż powiedziałam za dużo.

Moja kolejna, cholerna wada, o której zdążyłam już prawie zapomnieć.

- Co chciał? - Vincent stanął gwałtownie, a jego oczy zwężyły się i cisnęły w moją stronę piorunami.

- Nie udawaj głuchego, bo wiem, że słyszałeś.

- Nie wrócisz tam. - stwierdził.

- Wrócę, ponieważ mu odmówiłam i mam pełne prawo tam pracować. - teraz to ja przystanęłam w miejscu znowu próbując wyrwać się z jego uścisku na moim nadgarstku.

- Nie dyskutuje ze mną, bo akurat dziś mam ograniczone pokłady cierpliwości. - jego słowa były tak srogie, że prawie miałam jakieś poczucie winy.

Prawie, bo wyrzutów sumienia pozbyłam się tuż po tym, jak uciekłam z domu.

- Dobrze. - poddałam się widząc zmęczenie w tych błękitnych oczach i poczułam jak Monet luzuje swój uścisk na mojej ręce.

Obliged by contract - V.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz