48

12 1 0
                                    

Stałam przed szafą ho jak zwykle, nie ma się w co ubrać, na moje oficjalne spotkanie z rodziną Treya muszę się dobrze przygotować żeby zrobić dobre wrażenie moją prezencją. Mimo że jego rodziców poznałam już wcześniej to stresowałam się przed spotkaniem dziadków i Valentiny, zwłaszcza po tym, jak Trey nastraszył mnie, że jego siostra mnie nie polubi, teraz to boję się spotkania tej dziewczyny.

Udało mi się wybrać ubranie. Postawiłam na białe, lniane spodnie i błękitną koszulę z dodatkiem złotej biżuterii, która naprawdę była złota. Za każdym razem, kiedy wkładałam na przykład złote kolczyki, co jakiś czas macałam się po uszach dla pewności, że żadnego nie zgubiłam, strasznie byłoby mi szkoda zgubić coś tak drogiego i wartościowego.

O godzinie osiemnastej, zgodnie z tym co ustaliłam z Treyem, mój chłopak przyjechał po mnie, zabrałam więc ciasteczka które upiekłam i wybiegłam z domu. W samochodzie powitałam chłopaka pocałunkiem w policzek.

-a to co- wskazał palcem na zawiniątko na moich kolanach zanim odjechał spod domu.

-upiekłam ciasteczka czekoladowe, nie wypadało tak przychodzić z pustymi rękami.

-super, poproszę jedno- oderwał jedną dłoń się kierownicy i wyciągnął w moją stronę

-nie ma. To na później- powiedziałam odpychając jego rękę.

Trey zaparkował samochód na podjeździe przed dużego domu, bardzo podobnego do domu wujostwa. Wysiadłam i rozejrzałam się po pięknym ogrodzie, przystrzyżone krzewy ciągnęły się wzdłuż ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych,oddzielając ją od równiutkiego, zielonego trawnika.

-Idziemy? -Trey stanął za mną kładąc dłonie na moich ramionach

-tak, chodźmy

Po drodze minęliśmy jeszcze jeden samochód zaparkowany przed bramą, czerwony kabriolet stał niedaleko.

-Jesteśmy! - krzyknął Trey kiedy puścił nasze wcześniej splecione dłonie i przepuścił mnie w drzwiach.

W mgnieniu oka w holu pojawiła się matka Treya

-Cześć dzieci, chodźcie od razu do jadalni, ja za sekundę dołączę, ale wszyscy już czekają.

-proszę, przyniosłam deser- wręczyłam kobiecie pakunek z ciastkami.

-oh dziękuję Clara.

W jadalni faktycznie wszyscy siedzieli Już przy stole, ojciec Treya, starsza para, jak mniemam, dziadkowie, oraz druga, dość młoda para.

Wraz z naszym pojawieniem cała rodzina wstała ze swoich miejsc. Pan Anderson, przesympatyczny człowiek, przytulił zarówno mnie, jak i swojego syna, poznałam go w czasie wyjazdu do Paryża, dzięki czemu to kolejne spotkanie nie było bardzo niezręczne. Co innego z resztą rodziny chłopaka. Babcia Hyacinta zasugerowała, że Trey musi się mieć na baczności, bo zapewne nie mogę odpędzić się od zalotników. No cóż podlizując się jej lekko I zarazem podsycając swoje ego, nie wyprowadzałam jej z błędu.
Dziadek Richard równie entuzjastycznie mnie powitał.

-Treyvonie Anderson, nie wierzę że dane mi zostało dożyć momentu poznania twojej dziewczyny. -oznajmił obejmując moja dłoń swoimi.

Przyszedł Czas na młodsze pokolenie. Stanęłam twarzą w twarz z Valentina Anderson.

-A więc Clara Redford…-wypowiedziała oceniającym tonem

-Nie, nie Redford. Redford to nazwisko mojego wujka, ja jestem od strony matki Brysona. Clara Crumble.

-Niech będzie Crumble. Valentina.- przedstawiła się w końcu ściskając moją rękę, która na początku wyciągnęłam w geście powitania.

-Nie martw się, minie trochę czasu zanim cię polubią, to u nich rodzinne.-szepnął do mnie zapewne chłopak Valentiny.

-Simon, chłopak Val.

-ale oni już mnie lubią. No poza Valentiną- odpowiedziałam mu tak samo cicho.

Kolacja przebiegała we względnie przyjemnej atmosferze, każdy był dla mnie miły I nie wypytywała o nieprzyjemne tematy. Dziadkowie Treya faktycznie mnie polubili, Simon też wydawał się sympatyczny, jedynie Valentina siedziała sztywno i co jakiś czas zerkała na mnie sceptycznie. Ta dziewczyna naprawdę była dziwna, podczas gdy inni przy stole luźno siedzieli i rozmawiali ze sobą, ona siedziała ja na jakimś bankiecie, dobrze że do dyspozycji mieliśmy tylko jeden zestaw sztućców, bo byłaby to dla mnie szansa na ośmieszenie się, a patrząc na Valentinę, naprawdę nie chciałabym użyć złego widelca. 

-teraz moją kolej. Zarezerwuj sobie wtorek, zabieram cię na randkę- obwieściłem kiedy Trey odwiózł mnie i siedzieliśmy W jego samochodzie przed domem.

-ale to nie była randka, jeszcze się przekonasz, jakie ja potrafię organizować randki.

-będziesz miał na to mnóstwo czasu, ale naszą pierwsza randka należy do mnie. -powiedzialm pewna siebie całując Treya w policzek, po czym wyskoczyłam z samochodu kierując się do domu.

Nowy promień słońca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz