Młoda kobieta należąca do najbardziej niebezpiecznego i brutalnego ganku w Tokio, której nie podobają się nowe poczynienia gangu który dwanaście lat temu był po to by chronić innych. W końcu postanawia opuścić gang gdy dowiaduje się o śmierci swojej...
- To Yuzuha...zawsze chroniła mnie, swoją rodzinę. – Skończył Hakkai opowiadanie prawdy. - Yuzuha? – Powiedział zdziwiony Takemitchy.- Hakkai czyli cały czas...to ciebie ratowano? Wszystkie te słowa...to były kłamstwa? - Ja....przedstawiałem wam to, co robiła Yuzuha, jakbym to był ja. – Przyznał zapłakany Hakkai. - Jesteś... prawdziwym gnojem. – Przyznał Chifuyu, przez co zarobił ode mnie w żebra z łokcia.- Ał! No co? Kręciłam głową zrezygnowana. - Przegryw.- Usłyszałam od Inui'ego. - Cicho Inupi! – Skarciłam go. - Nie mów więcej...Hakkai! – Powiedziała do brata Yuzuha. - Paniczu! – Zaczął Koko.- Już samo bycie chronionym przez laskę jest lamerskie...ale kłamanie, że to ty się za nią wstawiałeś, to totalna przeginka! - TO NIE MA Z WAMI NIC WSPÓLNEGO! SAMA PODJEŁAM TAKĄ DECYZJĘ, HAKKAI NIE ZAWINIŁ! – Wyznała moja ukochana kuzynka. - Proszę wybacz mi, Takemitchy. Jesteśmy tu teraz z mojej winy. Przez moje kłamstwo wplątałem w to was wszystkich. Tak naprawdę bałem się Taiju, więc zadźganie go uznałem za jedyną opcję. – Mówił Hakkai. Wstałam i odeszłam od Chifuyu.- Chciałem uciec przed własną słabością. Podeszłam do Hakkai'a i przytuliłam go. - Hakkai.- Zaczął Takemitchy.- STRASZNY Z CIEBIE LAMER! – Spojrzałam na blondyna. I kto to mówi?- Ale nie myśl sobie, że tylko ty taki jesteś. Byłem gorszy. - Takemitchy.. - Hakkai. On dobrze gada. Straszny z niego ciota. – Przyznałam. - Ej! Himiko! – Krzyknął na mnie Hanagaki oburzony moimi słowami. - Pamiętaj kuzynie znałam waszą sytuację, więc mnie jako jedynej nie okłamałeś. Ale to nie było fajne tak okłamywać swoich przyjaciół głupku. Lecz rozumiem to...głupio jest się do czegoś takiego przyznać, ale pamiętaj prawdziwi przyjaciele by cię z tego powodu nie wyśmiali...Pamiętaj o tym zawsze możesz nam o wszystkim mówić. Tylko już nie kłam...kłamstwo ma krótkie nogi. Prawda zawsze wyjdzie na jaw. Prawda, Taka? Takashi wstał. - Oczywiście. I...Serio. Okropnie lamersko, Hakkai. – Zaczął Mitsuya. - ...Taka...- Wydusił zapłakany Hakkai odsuwając się ode mnie i spojrzał w stronę kapitana. - Mówiłem, że nie wolno nienawidzić otoczenia, z którego się pochodzi...ale tak naprawdę sam nie cierpiałem swojego. – Wyznał Takashi. Oj kapitanie, kapitanie.- Pewnego razu miałem wszystkiego dosyć i zostawiłem młodsze siostry same, a gdy wróciłem następnego dnia, matka spuściła mi tęgie lanie. Kicha, co nie? Później przytuliła mnie i przeprosiła za to...że muszę zajmować się rodzeństwem. – Kapitan drugiego oddziału Tokyo Manji uklęknął przy moim kuzynie.- Hakkai. Nie tylko ty przed czymś uciekasz. Wszyscy są słabi. Dlatego...mamy rodzinę. - Twoje kłamstwo...- Zaczął Takemitchy.- ...Nie wystarczy, żebyśmy cię porzucili! - BO WŁAŚNIE TAKI JEST TOMAN! – Wydarłam się po ich słowach. - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! – Spojrzałam z chłopakami na mojego kuzyna. Ten wstał, zdjął kurtkę BD i odrzucił ją. No kolejny co ukazuje swoje umięśnione ciało...Faceci. - Wycofajcie się. – Zaczął Hakkai.- Taka. Himi. Chifuyu. Takemitchy. Jesteście nieźle poobijani...Dzięki. Już się nie boję. – Uśmiechnęłam się. - Hakkai...- Wydusiłam z uśmiechem. Kuzyn podszedł pewnym krokiem do Taiju. - Nigdy więcej nie założę munduru Black Dragon. – Wyznał mu Hakkai. - Walnęli ci byle motywującą gadkę i już tak kozaczysz? – Zadał mu pytanie szef BD.- Rodzina?! Przecież twoją prawdziwą rodziną jestem ja... TWÓJ STARSZY BRAT! STAWIASZ SIĘ NAJSTARSZEMU Z RODZEŃSTWA, KTÓRY CAŁY CZAS BRONIŁ YUZUHY?! Trzymajcie mnie bo nie wytrzymam i tak mu jebnę, że zęby szukać będzie na drugim końcu kraju! - PRZESTAŃ, TAIJU! – Chciała go powstrzymać Yuzuha. A Taiju podniósł rękę na Hakkai'a.- NIE PODNOŚ RĘKI NA....! I wtedy właśnie Hakkai był szybszy i po raz pierwszy przywalił swojemu bratu. Uśmiechnęłam się. Byłam z niego taka dumna. - HAKKAI?! – Wykrzyczała zdziwiona Yuzuha. - JESTEM SHIBA HAKKAI. PORUCZNIK DRUGIEGO ODDZIAŁU TOKYO MANJI! OBRONIĘ YUZUHĘ I SWOJĄ RODZINĘ! WŁAŚNIE DLATEGO CIĘ SKLEPIĘ SZYKUJ SIĘ! Mój kuzyn ruszył na Taiju. - Hakkai się zmienił. – Stwierdził Chifuyu. - Tak.- Przytaknął mu Takashi. - Nie chce zabić...a sklepać. Takemitchy, Himiko. Przeszłość też się zmieni. Miejmy nadzieję Chifuyu. Miejmy. - Bóg znowu poddaje mnie próbie? – Zaczął Taiju. Nie zawalaj wszystkiego na Boga.- CZY MUSZĘ...ZABIĆ JUŻ NIE JEDNEGO, A DWÓCH CZŁONKÓW RODZINY?! – Widziałam jak Hakkai przez uderzenie w głowę od Taiju uderza nią w podłogę. - HAKKAI!! – Wykrzyczałam przestraszona. - MIMO ŻE TAK BARDZO ICH KOCHAM?! - HAKKAI! – Tym razem krzyczała Yuzuha. - Co za potwór...- Powiedział Mitsuya. Widziałam spływające łzy po policzkach Taiju. -...Szkoda, Hakkai...W też nie wyjdziecie stąd żywi.- Zwrócił się w naszą stronę szef Black Dragon'a.- Próba ucieczki nic wam nie da. Kościół jest otoczony przez setkę członków elity Black Dragon. Cholera! Boże...proszę, a wręcz błagam. Przyślij nam wsparcie...proszę niech Mikey się tu zjawi jakimś cudem oraz Ken-chin....proszę...Łza mi spłynęła już nie potrafiłam być silna, bałam się. Naprawdę się bałam, to koniec. Zginiemy tu... - Mówi prawdę, Takemitchy. – Spojrzałam na Chifuyu, który patrzył za okno gdzie było widać członków BD. - Nie zamierzaliśmy uciekać.- Wyznał Hanagaki.- Chifuyu...Himiko...jeśli nie pokonamy Black Dragon...to przyszłość się nie zmieni! - Racja partnerze! Też tak sądzę, co nie Himi? – Zwrócił się do mnie Chifuyu. - Tak. – Powiedziałam od razu. Wytarłam łzy, które zdążyły mi w tym czasie spłynąć po policzkach. - Już jesteśmy chodzącymi trupami.- Stwierdził Taka. Zaśmiałam się. - Masz rację Taka-chan. – Powiedziałam i się uśmiechnęłam. - Ej....z czego rżycie?!- Spojrzałam na Yuzuhę.- To nic śmiesznego! – Skarciła nas dziewczyna a zaraz upomniała.- Serio możecie zginąć! - Yuzuha...- Powiedziałam. - Sorki. – Odezwał się do niej Mitsuya. - Za co? - Mówiłaś, że takie oczekiwania mogą kogoś skrzywdzić. – Zaczął tłumaczyć fioletowo włosy, stając przed moją kuzynką.- Moje skrzywdziły Hakkai'a. Zawiodłem jako „starszy brat". Chroniłaś go w pojedynkę...Yuzuha. Szacun. – W oczach Yuzuhy pojawiły się łzy. Mitsuya położył dłoń na jej głowie i poczochrał jej włosy.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
- Teraz nasza kolej. – Powiedział Taka i się uśmiechnął do niej. To takie urocze naprawdę. Oh...jestem już wykończona...chcę się przytulić do Mikey'a i poczuć się bezpiecznie w jego ramionach. Chcę by to już wszystko się skończyło, proszę. - OCHRONIMY HAKKAI'A!!! – Wykrzyczał Takemichi. On, Chifuyu i Mitsuya ruszyli z atakiem na Inui'ego i Koko. Spojrzałam na kuzynkę której łzy leciały z oczu jak wodospady. Podeszłam do niej i ją przytuliłam. - Yuzuha...nie jesteś sama kuzynko...- Wyszeptałam. - ZA WSELKĄ CENĘ OCHRONIĘ SWOJĄ RODZINĘ! – Usłyszałam od Hakkai'a. Yuzuha i ja upadłyśmy na kolana. Może to dziwne co teraz powiem ale zobaczyłam ducha mojej cioci, a mamy Yuzuhy, Hakkai'a i Taiju, która przytula swoją córeczkę tak jak kiedyś i mówi dokładnie to samo co ja „ Yuzuha. Nie jesteś sama."
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Po tych słowach duch jej mamy zniknął i zobaczyłam uśmiech na twarzy kuzynki. Widziałam że nam tym podziękowała. - KURWA! MAM COŚ NIE TAK Z NOGĄ! - Usłyszałam przekleństwa od Chifuyu i dopiero teraz spojrzałam na chłopaków. Myślałam że Takemichi zaraz zaliczy glebę ale w czas złapał go Hakkai. - Sorki...Takemitchy. – Przeprosił go Hakkai.- Przecież już dawno przekroczyłeś swój limit. - Tępak z ciebie, Hakkai.- Wyznał jego straszy brat.- Ostatecznie wszystko stracisz. - Stul pysk...Kretynie! Przemyj ryj w piekle, śmieciu. Może to cię ocuci? – Powiedział do niego Hakkai. W tym momencie usłyszeliśmy tak mi się zdaje silnik motoru Mikey'a.- Chyba zaczynam mieć urojenia. Uśmiechnęłam się gdy usłyszałam jeszcze raz ten znajomy wydech silnika mojego chłopaka. - Hakkai, chłopaki...dobrze słyszycie to „ BOB" Mikey'a! – Wykrzyczałam. Jest nadzieja! Dziękuje panie Boże.