40.

1.2K 104 1
                                    

Wychodząc z domu zaciągnęłam się zimnym powietrzem i szybkim krokiem ruszyłam do stajni. Styles na całeszczęście gdzieś pojechał, nie mówiąc gdzie, więc zostałam tu sama. Skorzystałam z propozycji Scotta, więc Victorii oraz taty również nie było. Reszcie, mówiąc reszta mam na myśli tylko Jamesa oraz Red, wyjaśniłam, dlaczego potrzebuje zostać bez nikogo obok oraz, że nie zrobię sobie niczego głupiego. Nawet nie miałam takiego zamiaru. 

Podeszłam do wystraszonego srokacza, stojącego w głębi boksu, przełykając głośno ślinę. Zaczęłam mierzyć się z nim na spojrzenia, choć było to po prostu niedorzeczne.  Wyglądał dokładnie tak samo, gdy zabierałam go z tamtej pchlej giełdy. 

Śnieżnobiała niegdyś sierść przybrała najciemniejszy odcień szarości, kruczoczarne plamy straciły swój blask i połysk. Pasma grzywy posklejane ze sobą opadały bezwładnie na szyję konia, a ogon aż po ziemię. Napinał swoje miejsce przy moim najmniejszym ruchu. Zaczął nerwowo parskać, ale nie ruszył się z miejsca. Postanowiłam to wykorzystać. Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwiczki, aby go nie prowokować i zabrałam ze sobą na okólnik

Po zamknięciu bramy odpięłam lonżę od jego kantara, a Rubin wystraszony tym, co się dzieje odbiegł na drugi koniec ogrodzenia. Westchnęłam ciężko, owijając sobie trzy czwarte długości lonży dookoła dłoni. Zatrzymałam się na środku okólnika, uderzyła nią o swoje udo. Poganiałam go i poganiałam, zmuszając do ciągłego galopu. Zauważyłam, jak opadł z formy. Próbował wierzgać i gryźć ze złości, ale ten charakterystyczny dźwięk uderzania lonżą o moje spodnie skutecznie go odstraszał.

- Dalej! - krzyknęłam widząc, że zwalnia. W jego oczach buzowała nienawiść, złość i wszystkie inne negatywne uczucia, które zdążyły się w nim zebrać. Nie mogłam mu na to pozwolić. - To moja wina, tak?! Moja wina, że nie zobaczyłam tej pieprzonej gałęzi! - wydzierałam się, gdy pierwsze krople deszczu moczyły jej skórę na twarzy. Pogoda również nie była po mojej stronie, ale akurat, to był najmniejszy problem. Ze spływającymi w dół kroplami wody spływały pojedyncze krople łez. Byłam zła na samą siebie, że dopuściłam do takiego stanu, w jakim znalazł się Rubin. Przestał ufać ludziom, wszystkiego i wszystkich się bał, a do tego reagował agresją, na wszystko, to co się ruszało. Na mnie w szczególności, bo to ja to spowodowałam.

- To moja wina! -  ciągnęłam, oczekując pierwszego sygnału porozumienia. Będę próbować do skutku. Nawet, gdy z nieba zacznie napieprzać żabami. 

Uważnie obserwowałam jego uszy, wyczekując tego jednego, niby nic nie znaczącego gestu. I w końcu, po kilkunastu minutach stania w deszczu jego ucho odwróciło się w moim kierunku, a on sam zaczął wykonywać takie ruchy szczęką, jakby przeżuwał powietrze. Pozwoliłam zwolnić mu do kłusa. Oddychał zbyt ciężko, żeby dalej galopować.

Po kilku dodatkowych okrążeniach mojej osoby opuścił pysk nisko do ziemi, prawie dotykając chrapami piaszczystego podłoża. Na to czekałam. Odwróciłam się, spuszczając głowę zamierając w bezruchu. Słyszałam, jak masywne kopyta konia odbijają się jeszcze kilka razy od piasku, przeszedł do stępa, a po chwili zniknął za moimi plecami. Nie minęła nawet minuta, a jego ciepły oddech zaczął drażnić skórę na moim karku.

Uśmiechnęłam się widząc, to co się dzieje i powolnym ruchem zbliżyłam swoją dłoń do jego pyska. Wtulił w nią chrapy, a jego spojrzenie z każdą kolejną sekundą łagodniało.

come back to me • hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz