CHAPTER XXXX

2.1K 129 2
                                    

*Louis's POV*

Co ja zrobiłem?

Jestem do dupy.

Skrzywdziłem ją.

Nie wybaczę sobie tego.

Wydzwaniam do niej, lecz ona nie odbiera, nie dziwie się, ale... nie jest tak jak ona myśli. Tak cholernie mi teraz jej brakuję, choć minęła dopiero noc, nieprzespana noc.

Kurwa co ja zrobiłem... jestem facetem, a zaraz poryczę się jak małe dziecko, chce ją tu i teraz. W nocy nie zmrużyłem oka, w ręce trzymałem cały czas komórkę dzwoniąc do niej, dopóki nie wyłączyła go, bo włączała się poczta. Nagrałem chyba sto wiadomości, po czym odpuściłem, w ostatniej nagranej słychać mój drżący głos, bo płakałem mówiąc jak bardzo ją kocham.

Myśląc o bólu, jaki jej sprawiłem, mam ochotę zrobić sobie najgorsze rzeczy. Chciałbym w ten sposób ukarać samego siebie, za to, lecz moje serce i rozum pozwala mi jedynie na walkę o nią.

- Jedź do niej. – Pearl podała mi śniadanie, bo nawet nie mam siły i głowy sobie samemu je robić, ale i tak, nawet nie mam ochoty nic jeść.

- Byłem wczoraj. – mówiłem z spuszczoną głową.

- Wiem, ale dzisiaj też musisz, nie pozwolę ci, tak po prostu odpuścić Louis. – wzięła mi miskę płatków sprzed nosa, po czym wzięła mnie pod rękę i pomogła mi wstać.

- Jedź tam i wal do drzwi, stój pod nimi, dopóki nie otworzy. Skoro od ciebie nie odbiera, nawet ode mnie nie odbiera, to jedyne rozwiązanie, wytłumacz jej że to był zwykły pech, nieporozumienie, popatrz jej prosto w oczy i jej to powiedz, ona cię zna, uwierzy ci, tylko proszę cię, błagam ruszaj dupę i tam jedź, bo... - oczy jej się szkliły. – Nie mogę patrzeć na wasze cierpienie, nie chce żebyś znowu ty przez to przechodził i ona. – łza spływała po jej policzku. – Jesteście dla mnie idealni, jesteście stworzeni dla siebie. Urodziliście się, aby się spotkać, połączyć i być razem do końca życia. Nie rezygnuj z tego, nie psuj planu, wymyślonego tam na górze, bardzo dawno temu. Błagam.

- Siostrzyczko, nie płacz, tylko ty mi tu jeszcze nie płacz i nie bądź smutna. – przytuliłem ją mocno, oboje tego potrzebujemy.

- Louis... - popatrzyła się na mnie.

- Obiecaj mi, że ona tu wróci. – „wróci", jestem idiotą, że w ogóle pozwoliłem, na to, żeby musiała wracać, miała być tu zawsze.

- Obiecuję. – ucałowałem ją w czoło i jeszcze raz przytuliłem.

- Dziękuję, a teraz jedź. – oderwała się ode mnie, wytarła łzy i ciągnęła mnie za rękę, prowadząc do wyjścia.

***

Biegnę po schodach na drugie piętro, gdzie znajduję się jej mieszkanie. O mało nie przewróciłem przypadkowej kobiety, która schodziła na dół. Krzyknąłem, że ją przepraszam i biegłem dalej. Jest ósma rano, oby nie spała, a nawet jeśli, to ją obudzę, bo musi mnie wysłuchać.

- Kochanie, otwórz, proszę cię. – pukałem do drzwi, dzwoniłem dzwonkiem i krzyczałem przez dziwi, mając nadzieje, że moim oczą ukaże się ona, otwierająca drzwi.

Stoję tam od pół godziny i nikt nie otwiera, jej sąsiad wydarł się na mnie, że nie daję ludziom spać w sobotę, miałem to w dupie, ona się liczyła.

Czuję się bezsilny, tak bardzo bezsilny. Dłonie zaczęły mnie boleć od uderzania nimi w drzwi, więc z załamania opuściłem je i usiadłem na schodach. Zakryłem nimi oczy i starałam powstrzymać się od płaczu.

- Louis? – usłyszałem głos, nie myślałem czyj, miałem nadzieję, że jej, lecz, gdy uniosłem głowę do góry zobaczyłem, że to Poppy...

- Gdzie ona jest? – podniosłem się ze stopnia, a następnie podszedłem do niej.

- Nie mam jej tu.- stała w progu, w szlafroku.

- Nie kłam, ona tu jest. – wszedłem do środka i zacząłem rozglądać się po mieszkaniu.

- Louis, mówię ci, że jej tu nie ma. – zaglądnąłem do jej sypialni, zobaczyłem bałagan, i brak jej rzeczy.

- Czemu jej pokój jest pusty? – zauważyłem leżący na podłodze jej sweter, podniosłem go i poczułem jeszcze raz jej zapach.

- Wyjechała. – spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.

- Co? – nie wierzyłem w to, co usłyszałem. – Jak to? Jak to wyjechała? Gdzie? – zacząłem panikować, gdzie ona jest do cholery?

- Nie mam pojęcia, naprawdę. – położyła rękę na moim ramieniu.

- Powiedz, że to nieprawda. – przytuliłem do siebie jej sweter.

- Nie mogę... bo to prawda. – mimowolnie łzy zaczęły wypływać z moich oczu.

*Poppy's POV*

- Boże, Claudy, co się stało? - weszła do mieszkania.

- To chyba koniec. – wybuchła płaczem i rzuciła się w moje ramiona.

***

- To na pewno jakieś nieporozumienie. – próbowałam wybić jej ten pomysł z głowy.

- Nie, to prawda, a ja nie mogę dłużej na to patrzyć, nie potrafię, bo wtedy z mojego serca nie zostanie nawet skrawek. – mówiła pakując się na szybko.

- Przemyśl to Claudy. – miałam wrażenie, że ona podjęła już ostateczną decyzję.

- Myślałam cała drogę i... tak trzeba, tak muszę zrobić. – ocierała łzy i chowała ostatnie rzeczy.

- Gdzie wyjeżdżasz? Do mamy? – nie wierzę w to co się dzieje.

- Nie, nie do mamy. – wzięła walizkę na korytarz.

- To gdzie? – musiałam wiedzieć przecież.

- Nie mogę ci powiedzieć, odezwę się do ciebie jak będę na miejscu. – zakładała na siebie kurtkę.

- A twój telefon? – zauważyłam, że leży na szafce nocnej, nie wzięła go ze sobą.

- Ten numer nie będzie mi już potrzebny. Kocham cię. – przytuliła się ostatni raz i wyszła.

-----

Hejo kochani :)

Mam dla was kolejny rozdział i od razu chciałam bardzo was przeprosić, że daje tak nieregulanie, ale od jakiegoś czasu pracuję prawie codziennie po 11-12 godzin i nie mam siły i czasu pisać, jak tylko znajduję chwilę czasu i mam siły, to od razu zabieram się na pisanie. Jeśli was tym jakoś rozczarowywuję albo zawodzę, rozumiem. Naprawdę się staram, bo kocham pisać to ff i mam nadzieję, że są osoby, które lubią to czytać. Mam nadzieje, że rozdział wam się spodoba, choć jest nieco smutny. Komentujcie i zostawiajcie votes :)

Bajo kochani :* Kocham was <3

P.S. Myślę, że kolejny rozdział będzie w ten weekend, więc dosyć szybko, może się ucieszycie z tego powodu :)


Nanny // L.T.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz