CHAPTER XXXXIV

2K 125 7
                                    

- Nie! Słyszysz?! Nigdy nie zapomnę o tobie, o nas i to nie jest, tak jak ty myślisz Claudy, pozwól mi wyjaśnić. – złapałem ją za ramiona i odwróciłem ją w swoją stronę.

- Nie trzeba nic wyjaśniać, nie musisz. – próbowała się wydostać z mojego uścisku.

- Muszę, bo prawda jest inna. – próbując się wyrwać, kawałek jej płaszcza się odsunął i wtedy moim oczą się ukazał... – Claudy...? Czy ty jesteś w...

***

- Claudy...? Czy ty jesteś w ciąży? – gdy jej płaszcz odsłonił jej brzuch, zobaczyłem, że jest duży, jakby była w ciąży.

- Co? Nie... - zakryła się i chciała uciec.

- Nie kłam! Przecież widzę, że jesteś w ciąży. Co mi zaraz powiesz, że coś sobie wsadziłaś tam może? – nie wierzę, że będziemy mieli dziecko. Złapałem ją za rękę i chciałem dotknąć jej brzucha, lecz ona nie chciała do tego dopuścić.

- Zostaw mnie w spokoju Louis. – popchnęła mnie i zaczęła biec.

- Oszalałaś? Teraz, kiedy dowiedziałem się, że będziemy mieli dziecko, ty chcesz, żebym nigdy go lub jej nigdy nie zobaczył? – naszą scenę widziała jakaś para, która akurat przechodziła obok. Uspokoiłem się i wziąłem ją pod rękę i zaprowadziłem w ustronniejsze miejsce, obok wielkiego drzewa prawie na środku parku, a wokół była tylko pustka.

- Louis puść mnie! Daj mi odejść! – nie stracę jej po raz drugi i na pewno nie pozwolę na stratę dziecka z ukochaną kobietą.

- Czemu nie chciałaś mi powiedzieć, że jesteś w ciąży? – popatrzyłem jej w oczy i znowu... świat jakby zatrzymał się na chwilę, kiedy spoglądałem w jej cudowne oczy.

- Louis... - wiem, że ona też tak się poczuła, bo trudno było jej coś powiedzieć. – Louis, to nie twoje dziecko.

- Co?! – chyba sobie żartuje. – A czyje? – wiedziałem, że moje, musiałem ją tylko jakoś podpuścić. – Iana? – wiedziałem co robię, dokładnie wiedziałem.

- Yyy... - zawahała się. – Tak, on jest ojcem. – musiałem grać, że jej wierzę.

- Jak to? – zrobiłem krok do tyłu.

- Normalnie, pocieszyłam się nim, po tym, jak ty... sam wiesz zresztą. Wpadliśmy, a jesteśmy teraz bardzo szczęśliwi i czekamy na przyjście na świat naszego upragnionego dziecka. – kłamała jak z nut.

- Co kurwa?! Pocieszyłaś się nim?! - ciężko było mi w taki sposób do niej mówić, ale musiałem być wiarygodny.

- Dobra, weź, daj mi spokój! – zaczęła iść szybkim krokiem, a ja ruszyłem za nią i gdy zacząłem biegnąć, aby stanąć przed nią, poślizgnąłem się na trawie i upadłem. Poczułem ból w kostce, więc się za nią złapałem, a ona... - Boże, Louis nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Powiedz, że jest okej. – martwiła się i bała o mnie, wciąż mnie kocha, widzę to w jej oczach.

- Kochasz mnie. – gdy zbliżyła się do mnie, aby sprawdzić co ze mną, ja przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Raz jeszcze poczułem smak jej ust, który przywrócił mnie do miejsc i chwil, które razem spędziliśmy. Ona pocałunek odwzajemniła, ale gra o odzyskanie jej dopiero się zaczyna.

- Nie, uczucie minęło. – oderwała się ode mnie, po czym mnie spoliczkowała, wstała i zaczęła biec w stronę wyjścia z parku.

- Skoro minęło, to uciekaj! – odwróciła się ostatni raz. - Zadzwonię do Iana i pogratuluje wam dziecka. – dostrzegłem, że zaczęła płakać, a ja tak bardzo chciałem pobiec za nią i jej wszystko wyjaśnić, ale jeszcze nie czas, bo teraz by mi i tak nie uwierzyła, muszę doprowadzić swój plan do końca.

Nie mogłem wstać, bo kostka mnie bolała i to cholernie, więc zadzwoniłem do Pearl po pomoc, ale ona nie odbierała. Tym lepiej. Zadzwonię, więc do Ivy i od razu zapytam ją o to, co potrzebuję wiedzieć.

Dowlokłem się do najbliżej ławki, aby usiąść i spokojnie zadzwonić, poza tym łatwiej będzie im mnie znaleźć, niż jakby był na środku jakieś polany. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Ivy. Czekałem, aż odbierze, ale się nie doczekałem za pierwszym razem, więc zadzwoniłem po raz kolejny. Odebrała dopiero, gdy zadzwoniłem piąty raz, ciekawe co ona robi, że nie słyszy dzwonka, bo Ruby już od godziny powinna spać, więc to nie nią jest zajęta.

- Halo? Ivy? – po tym, jak nie odbierała muszę sprawdzić, czy to, aby na pewno ona, a nie kosmici, którzy ją porwali

- Louis wracasz do domu? – a jednak to ona.

- Chyba skręciłem kostkę. – robiła się coraz bardziej opuchnięta.

- Jak? Co robiłeś, że ją skręciłeś? – co by to nie było, to nie to się liczy. Claudy i nasze dziecko się liczy.

- W domu ci opowiem, a teraz możesz zadzwonić do Iana, żeby po mnie przyjechał? – tylko on może, ani Ivy, ani tym bardziej Pearl, nie mają prawa jazdy, a Liam na wakacjach z Poppy. Trochę dłużysz wakacjach, bo od dwóch miesięcy siedzą na Florydzie.

- Nie ma problemu. A wprawdzie Ian już tu jest. – no to wszystko jasne, czemu nie odbierała.

- I tak cię rozpraszał, że nie słyszysz, jak telefon dzwoni? – odczuwałem coraz większy ból.

- Będziesz nas teraz rozliczał z czegoś? – mógłbym.

- Nie mam czasu na to, bo cholernie mnie boli ta kostka, więc możesz mu powiedzieć, żeby przyjechał do parku, a jak już będzie to niech do mnie zadzwoni, to pokieruje go, gdzie dokładnie jestem. – oby tylko się pospieszył.

Kto by pomyślał, że tak to wszystko się ułoży i jedną z niewielu osób na których teraz mogę polegać jest Ian. No cóż, życie jest pokręcone, a historia tego, jak to się stało jeszcze bardziej. Gdy wrócimy do domu jedną z podstaw mojego planu jest właśnie on. Mam przewagę, bo Claudy nie wie czegoś, co jest bardzo istotne... Ian jest z Ivy. 

-----

Hejo kochani :)

Dzisiaj znalazłam 2h czasu i napisałam dla was szybciej ten rozdział, bo widziałam, że bardzo na niego czekacie :) Mam nadzieje, że wam się spodoba :) Zostawiajcie votes i komentujcie :) Nie wierzę, że zbliżamy się do końca ff, bo kocham je pisać.

Bajo kochani :* Kocham was <3

P.S. Kolejny rozdział postaram się dodać w weekend.



Nanny // L.T.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz