To nie może być prawda. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Peeta musi żyć. Musi. Lekarz się musi mylić musi. Cały czas odtwarzam w głowie jego słowa; "Panno Everdeen, przykro nam bardzo". Haymitch mi powiedział, że po tym jak straciłam przytomność, nic szczególnego się nie wydarzyło- no może oprócz tego, że Johanna zniszczyła krzesło.
Leżę w tym szpitalu już od dwóch dni. Lekarze powiedzieli, że nic mi nie jest, ale woleli mnie zostawić na obserwacji. Może to i lepiej, nie zniosła bym teraz widoku Annie i jej synka oraz Haymitch'a.
Johanna odwiedza mnie codziennie. Jestem jej wdzięczna za to co dla mnie robi. Opowiada mi również o tym jaki cudny jest jej synek. Johanna, która nie znosi dzieci, jak widać ten malec naprawdę musi mieć w sobie to "coś". Na samą myśl o tym się uśmiecham.
Nie płakałam od momentu, kiedy odzyskałam przytomność. Muszę być silna, dla niego. Wiem, że on by tego ode mnie chciał. Gdybym to ja umarła on by się nie poddał. Wiem to.
Jednak nie tak łatwo, być silną, kiedy wokół tyle problemów. Nie mam pojęcia, gdzie może być Effie.... jedyne co mi przychodzi do głowy, to domek nad jeziorem, którego już nie ma. Haymitch również mieszka u Annie... myślę, że mimo wszystko, Annie się cieszy, że ma towarzystwo. Nie mam pojęcia jak poradziła sobie po stracie Finnick'a. Musiała mieć bardzo silną psychikę, co było akurat ostatnią rzeczą o którą bym ją podejrzewałam, ale według Johanny bardzo się zmieniła, nie jest tą samą osobą, którą znaliśmy. No cóż, zaraz sama się o tym przekonam.
Dzisiaj wychodzę. Nie chciałam tego, wolałabym pozostać jeszcze trochę w tym szpitalu, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Johanna ma się tutaj pojawić o 14, a jest dopiero 12.37, co oznacza, że mam jeszcze dużo czasu, który postanawiam należycie wykorzystać, a mianowicie nie robić nic. Ostatnio zauważyłam, że jak nic nie robię, to wszystkim wychodzi to na dobre.
Niestety, moje pożyteczne wykorzystanie czasu zostaje momentalnie przerwane przez ciche płukanie do drzwi. Cofam się pod ścianę. Johanna by nie pukała, a pielęgniarki... no cóż...jakby to ująć, nie za bardzo ich obchodzę.
Znowu słyszę pukanie, tym razem mocniejsze. To pewnie jakiś mężczyzna... może Haymitch? Nie, to nie możliwe po co miałby mnie odwiedzać w dniu wyjścia?! Zostaje na swoim miejscu, kiedy drzwi otwierają się z hukiem. W drzwiach pojawia się on. Z tym samym drwiącym uśmiechem na ustach z którym ostatni raz go widziałam:
-Witaj Katniss. Kupę lat nie uważasz? Kiedy ostatni raz Cię widziałem, byłaś w lepszym stanie.
Nie odpowiedziałam, tylko jeszcze bardziej uczepiłam się ściany. Matthew podszedł to mnie i usiadł na łóżku. Pachniał cytryną.
-Wiesz, trzeba przyznać, że nie jesteś tak głupia na jaką wyglądasz oraz twoja przyjaciółka również -kontynuował - oraz obie jesteście mega pociągające... no ale do rzeczy, pewnie domyślasz się po co tutaj jestem? -pokręciłam głową. -Nie? Jednak cofam to ci mówiłem przed chwilą- to twoja przyjaciółka jest mądra, a więc zorientowałaś się, że to nie Gale stoi za porwaniem, prawda? Odpowiem za Ciebie- nieprawda. Jesteś głupia Katniss. Bardzo głupia i naiwna, jak dziecko, ale wiesz jaka jest różnica pomiędzy dzieckiem, a Tobą? Dziecko by wiedziało, gdzie jest Effie. Dam Ci jedną wskazówkę; Kochasz to miejsce.
-Ja już nic nie kocham. -wycedziłam, a on tylko zaśmiał się głucho.
-To już chyba nie mój problem, prawda? Pamiętaj zegar tyka. -udał się w stronę drzwi. Coś mi jednak nie dawało spokoju;
-Skoro to nie ty stoisz za tym porwaniem, to skąd tyle wiesz?!
-Jesteś głupia Katniss. -powiedział i wyszedł.
CZYTASZ
After Mockingjay [ZAWIESZONE]
Fiksi PenggemarKoniec Igrzysk. Koniec Snowa. Mogłoby się wydawać, że to już koniec wojny i życia w strachu. Niestety to tylko pozory. Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś nie będzie pasowało. Ktoś, kto będzie chciał to zniszczyć. ------ Opowiadanie jest pisane z...