Rozdział Szesnasty.

344 36 10
                                    

Na zegarze wybiła 16.15, kiedy z Haymitch'em przybyliśmy do siedziby Paylor. Serce biło mi jak oszalałe. To już dziś. To ten dzień, w którym będę musiała spotkać się z Matthew'em.

Mentor chwycił mnie za rękę, żeby dodać mi otuchy. Podobnie zawsze robił mój tata, kiedy się czegoś bałam. Jednak Haymitch ma więcej instynktu rodzicielskiego niż bym się tego spodziewała. Mój mentor coraz pozytywniej mnie zaskakuje. To jest kolejna rzecz przez, którą jeszcze bardziej pragnę uratować Effie. Zmienia ludzi na lepsze, a niestety nie każdy tak potrafi.

W drzwiach pojawia się Paylor. Muszę powiedzieć, że trochę się jej przytyło i na pewno nie wyszło jej to na dobre.

Razem z Haymitch'em wstaliśmy, a mentor puścił moją rękę przez co znowu zaczęłam się bać. Jeszcze bardziej niż przedtem.

-Witaj żołnierzu Everdeen. -przywitała mnie. Mojego mentora nawet nie zaszczyciła spojrzeniem. Coś dziwnego się z nią dzieje. -Wiesz dobrze po co się tutaj zjawiłaś więc może od razu przejdźmy do rzeczy. Nie doszły mnie żadne słuchy, żeby w mojej posiadłości byli przetrzymywani zakładnicy, ale skoro już taka sytuacja ma miejsce, ale w sumie bardzo w to wątpię, to musisz rozmawiać z moim zastępcą. Chodź za mną. -Paylor wskazała dłonią długi korytarz zakończony masywnymi drzwiami. Wyglądały one jak wrota, które miały zaprowadzić Cię do innego wymiary- do gorszego. Głośno przełknęłam ślinę. -Haymitch Ty tutaj zostajesz. -dodała, kiedy zauważyła, że mentor rusza za nami.

-Znajdę Effie obiecuję. -spojrzałam przez ramię na Hamitch'a, który nieznacznie kiwnął głową.

Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, a przecież wydawało się, że to tylko parę kroków od poczekalni, w której jeszcze przed chwilą się znajdowaliśmy. Zastanawia mnie fakt, że Haymitch w ogóle nie protestował co jest do niego w ogóle nie podobne. Możliwe, że nie ma już siły do tej sprawy. Przerosło go to trochę, albo po prostu cierpi. Tęskni za Effie i boi się o nią tak jak ja się bałam o Peetę, kiedy był w Kapitolu. Bałam się, że on nie żyje i teraz mój najgorszy koszmar się spełnił. Czuję jak do oczy napływają mi łzy, na które nie mogę sobie pozwolić w tej sytuacji. Nie przy Paylor. Nie w pałacu. Odpycham od siebie myśl o Peecie i o jego śmierci. Muszę się skupić na bardziej przyziemnych rzeczach. Na przykład na tym co znajduje się za tymi drzwiami, które magicznie wyrosły przede mną. Z bliska były jeszcze bardziej przerażające.

-Jesteśmy na miejscu, jakbyś nie zauważyła. Mam nadzieję, że to co znajduję się za tymi drzwiami udzieli odpowiedzi na wszelkie Twoje pytania.

Ostatnie słowa wypowiedziała z wielkim złośliwym uśmiechem na ustach. Nadeszła mnie ochotę żeby go trochę powykszywiać, co pewnie bym zrobiła gdyby nie fakt, że drzwi się otworzyły, a w nich pojawiła się osoba, której myślałam, że już nigdy więcej nie zobaczę.

-Gale?! Jak to, myślałam, że Matthew Wells jest twoim zastępcą. -powiedziałam z nieukrywanym zdziwieniem na twarzy.

-Przykro mi ale ktoś wprowadził Cię w wielki błąd. Gale od razu przejął to stanowisko. Wystarczyło, że go tylko o to poprosiłam. Bawcie się dobrze. -powiedziała i odeszła.

-Zechcesz wejść do środka czy wolisz rozmawiać na korytarzu?
-Ja w ogóle nie chcę z Tobą rozmawiać.

-Doprawdy? -Gale uśmiechnął się, ale nie był to uśmiech, który zapamiętałam. Był obcy... oraz dziwnie... zimny. Taki jaki kiedyś miał Snow.

W końcu postanowiłam, że z nim porozmiawiam. Jest lub był moim przyjacielem, więc nie powinien zrobić mi nic złego.

Jego gabinet był ogromnym oraz piękny. Wszędzie wisiały bronie oraz mapy strategiczne i mapy Panem. Całość była zrobiona z drewna, a pośrodku stało duże biurko wykonane z dębu oraz dwa krzesła. Jedno dla Gale, a drugie... chyba dla mnie. Całość wystroju bardzo pasowała do mojego "przyjaciela".

-Dobry wybór, Kotna. Usiądźmy. -wskazał ręką na jedno z krzeseł.

-Dziękuję, postoje.

-Czyżby? Wyglądasz jakbyś miała zemdleć.

Postanowiłam, że jednak usiądę.

-Więc po co tutaj przyszłaś? -kontynuował.

-Po Effie i po... Ciebie.

-Po mnie? Aż tak się za mną stęskniłaś.

-Wątpię. Przyszłam Cię uratować.

-To jak widzisz nie ma potrzeby. -przerwał mi.

-Dlaczego na tym stanowisku jesteś Ty, a nie Matthew?

-Czyli to jednak z nim chciałaś się spotkać. Co, już nie jesteś z Peetą?

-Nie rób z siebie idioty Gale, którym i tak już jesteś. -starałam się, żeby mój głos brzmiał spokojnie, chociaż cała w środku się gotowałam. -Johanna mi mówiła, że pełni tutaj urząd zastępcy prezydenta.

-W takim razie Johanna posiada błędne informacje, nie pierwszy raz niestety. -Gale odchylił się na krześle. -Żaden Matthew ani Luke tutaj nigdy nie pracowali.

-Skąd ty wiesz o... dobra zresztą nieważne. W takim razie gdzie pracowali? -ta sprawa wydawała mi się jeszcze bardziej dziwna.

-Nie gdzie Tylko dla kogo. -Mój "przyjaciel" wstał, okrążył potężne biurko i wyszeptał mi do ucha, co przyprawiło mnie o dreszcze. -A pracowali dla mnie i nadal to robią. -Gale wrócił na swoje miejsce.

-Dlaczego?! Dlaczego mi to robisz... byliśmy przecież przyjaciółmi...

-No właśnie byliśmy Kotna, ja nie żyję tym co było ale to doskonale pamiętam. Gdybyś wybrała mnie zamiast tego podała żyłabyś teraz w spokoju, a nie z kochankiem, którego już nie ma.
-Skąd wiesz o Peecie! -uderzyłam pięścią w biurko.

-Naprawdę myślałaś, że on chciał się zabić? Myślałem, że jesteś bystrzejsza.

-Haymitch mi powiedział, że popełnił samobójstwo...

-W takim razie Haymitch również jest tępy. Myślisz, że moi pracownicy nie potrafią upozorować samobójstwa? -łza spłynęła mi po policzku.

-Jesteś mordercą Gale. Zabiłeś tych ludzi w dwójce oraz Peetę i zapewne torturujesz Effie. Brzydzę się Tobą. Na samą myśl, że się z tobą całowałam chce mi się rzygać. -wypowiedziałam te wszystkie słowa z wielkim obrzydzeniem. -A teraz gadaj, gdzie jest Effie?!!!

-W pałacu, do którego już nigdy więcej nie wejdziesz! Nie żałuję tego, że zabiłem twojego kochasia, a dokładnie moi współpracownicy. Wykonali doskonałą robotę. -W tym momencie nie wytrzymałam i uderzyłam go w twarz. Mocno. Bardzo. Byłam z siebie dumna. -Nieźle Kotna, pokazujesz swoją dziką naturę, a taką Cię lubię najbardziej...

-Świnia. Drań. Zbok. Zapamiętaj to sobie!

Rzuciłam się do drzwi, które natychmiast się otworzyły. Gale nie próbował mnie gonić, za to słyszałam jego przeszywający śmiech. Taki jak u Snow'a. Tak samo zapragnęłam jego śmierci, jak wtedy byłego prezydenta. Biegłam przez ten sam korytarz, przez który jeszcze niedawno szłam z Paylor. Teraz nie wydawał mi się tak długi- był jeszcze dłuższy. Moja pojedyncza łza zamieniła się w potok łez, kiedy wreszcie dobiegłam do poczekalni i wpadłam w ramiona Haymitch'a. Moje ciało dostało nagłej spazmy. Mentor zaczął coś do mnie szeptać, ale i tak nic nie rozumiałam. Chciałam jak najprędzej wyjść z tego przeklętego pałacu. Chciałabym być już w domu. Z Peetą.

Chciałabym żeby było tak jak kiedyś.

*************

Następna notka w czwartek!
xoxo



After Mockingjay [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz