Rozdział Dwudziesty Piąty.

222 32 4
                                    

Pociąg ruszył ociężale.  Maszyna ledwo co trzymała się na torach.  Nie jestem próżna,  ale po Kapitolu spodziewałabym się czegoś lepszego, a nie jakiegoś starego grata. Razem z Johanną znalazłyśmy puste miejsca,  których było naprawdę malutko, podobnie jak osób, które jechały razem z nami.  Jasne, po co ktoś miałby opuszczać Kapitol. Ludzie już do niego nie przyjeżdżają, zresztą nigdy tego nie robili. Nawet Ci z bogatszych dystryktów, chociaż tych można tutaj spotkać najczęściej.  Reszta osób nie miała pieniędzy oraz transportu.  Ten pociąg, którym jadę obecnie oraz trzy inne otwarto dopiero po przejęciu władzy przez Pylor.  Z jednej strony to ułatwia podróżowanie, a z drugiej utrudnia, bo są to pociągi typowo towarowe, w których nieco śmierdzi. Nowa prezydent nie dba o takie szczegóły jak wygoda. Ważne, że jest, a ludzie nie narzekają- chociaż,  gdyby tylko chciała usłyszała by słowa skargi. Tak to już jest. Ludzie często nie słyszą tego, czego nie chcą usłyszeć albo przyjąć do wiadomości.
-Katniss?  Dobrze się czujesz?  -spytała moja przyjaciółka.  Dopiero teraz zauważyłam, że od długiego czasu gapię się przez szybę,  na zmieniający się krajobraz, którego mój mózg nie rejestrował. Zresztą wszędzie jest taki sam- lasy, drzewa,  lasy.  Dopiero bliżej miast widok się trochę zmienia i można się zorientować, do którego dystryktu się zbliżamy,  chociaż również nie zawsze. Johanna machnęła ręką, wyraźnie widząc,  że nie jestem skłonna do rozmów.  Właśnie, nigdy nie jestem,  może czas to zmienić? 
-Tak,  przepraszam zamyśliłam się -poprawiłam się w fotelu. 
-Co sądzisz o tym,  że... no wiesz -spojrzała na mnie. Nie wiedziałam.  -och,  no o tym,  że Snow i Coin spali ze sobą?!
Wybuchłam cichy śmiechem, chociaż nie miałam na to ochoty, ale ona zawsze potrafi doprowadzić mnie do niego,  a to zdanie w jej ustach wypadło komicznie. -Bo ja sądzę, że to całkiem normalne... no znaczy,  możliwe,  że Snow był również człowiekiem,  a ten ma swoje potrzeby. 
-A co z Coin? 
-Wysoce prawdopodobne, że Alma to również ssak pokroju ludzkiego. 
Johanna zaczęła szukać czegoś w swojej torbie.
-Chcesz trochę? Wzięłam ja z tej kuchni w pałacu..  wiesz.  -puściła do mnie oko i wyciągnęła paczkę suszonych jagód. 
-Nie łykołak? 
Wzruszyła ramionami.  Wzięłam kilka. 
-Wracając do twojego pytania, ja w to nie wierzę.  Sama mówiłaś, że Coin miała męża. 
-Owszem,  co nie wyklucza tego,  że miała romans ze Snowem.  Zaszła w ciążę, on nie chciał tego dziecka, ona miała złamane serce i przysięgła zemstę. Wyjechała do Trzynastki.
-Różnica wieku?  -podsunęłam, na zmianę jedząc jagody.
-Oboje byli starzy,  a Matt jest  w moim wieku...
-Myślisz, że w związku z tym, chciałby objąć posadę prezydenta i przywrócić Igrzyska? 
-Urząd na pewno,  a to drugie zależy czy ma więcej z matki czy z  ojca. Jest jeszcze jedno podobieństwo,  bardzo ważne...
-Oboje chcieli tego samego tylko inaczej. -dodałam za nią.  Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.  -No co?  Nie tylko Ty myślisz. 
-W każdym razie ich latorośl może być mieszanką wybuchową. 
-Latorośl? 
Jo wzruszyła ramionami.
-Znasz jakieś inne określenie? 

Reszta podróży minęła w ciszy.

-----
Już na samej stacji można było się zorientować w jakim dystrykcie się jest- i wcale nie chodzi o wielki napis górujący nad całym budynek, tylko kable. Wszędzie. Pełno. Na każdym kroku. 
-Brzydko tutaj -podsumowałam. 
-Myślę,  że dobrze by zacząć poszukiwania od domu Beete'iego.
Katniss ruszyła naprzód, a ja za nią. 

-Wiesz,  gdzie znajduje się wioska zwycięzców?  -spytałam w połowie drogi. 
-Na końcu. 
Zamilkłam i o mało co nie skręciłam się z bólu. Ostry, jakby ktoś wbijał tysiące noży w mój brzuch.  Katniss nic nie zauważyła- nie wiem czy powinnam się śmiać czy płakać.

Sam dystrykt nie był już tak zawalony kablami. Wszędzie było widać słupy elektrycznie oraz wielkie elektrownie. Gdzieniegdzie pojawiały się spięcia w kształcie małych błyskawic. W ogóle nie było żadnej roślinności,  co momentalnie sprawiło,  że nie mogłabym tutaj mieszkać.  Wszystko było zrobione z betonu. Budynki, chodniki, jedna malutka fontanna.  Wszystko szare,  zimne i obce. Wszędzie, gdzie tylko się dało znajdowały się szeregowce, jakby im pomysłu zabrakło na inne domu.
Na ulicach znajdowało się parę osób i wszyscy  z ciekawością spoglądali w naszą stronę. Przecież nie zawsze widzi się dwóch zwycięzców z walizkami. Albo Katniss Everdeen. Głównie ją. Niektóre osoby wyglądało tak, jakby się zastanawiało czy podejść do nas czy nie.  Nie podeszli- może to dobrze, nie potrafiłabym się zmusić do życzliwości,  nie kiedy w  moim brzuchu wiercona jest wielka dziura.
-Johanna?  Wszystko dobrze? 
Katniss wyglądała na zmartwioną, przed nią pojawił się wielki napis 'Wioska Zwycięzców' . "Nareszcie" -wymamrotałam pod nosem,  tak żeby mnie nie usłyszała. Dalej już bym chyba nie uszła.
-Jesteś strasznie blada.
-Nic mi nie jest! 
Katniss biła się z myślami. 
-Brzuch Cię boli, prawda?  Może to od tych jagód...?
-Ty również je jadłaś.
-Ja... nie... -westchnęła.  -Tak jadłam. 
-No właśnie,  więc koniec tematu.

Wioska wyglądała tak samo, jak cały dystrykt.  Chociaż tutaj było drzewo.
-Beete mieszka pod numerem ósmym.
Oczywiście,  gdzie on się znajdował? Na końcu. Jakby nie można było wybrać  któregoś budynku bliżej wejścia.
Katniss zapukała.  Po kilku sekundach drzwi się otworzyły i nic, ciemność.  Czarna dziura.  Usłyszałam tylko jak ktoś woła moje imię.

*************
|Jeśli notka wam się spodobała zostawcie ★ oraz komentarz ze swoją opinią|

Przepraszam, że taki krótki!  :(((

After Mockingjay [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz