Rozdział Dwudziesty.

328 43 9
                                    

-Peeta! Haymitch! Ktoś puka! Jak zawsze wszystko muszę robić sama! -wstałam niechętnie z kanapy i doczłapałam się do drzwi.

-Witaj Johanna. -odezwał się cieniutki głosik po drugiej stronie.
-Effie?! Niemożliwe.

-Gale mnie wypuścił- przy małej pomocy Katniss. -uśmiechnęła się nieśmiało. -Mogę wejść?

Zrobiłam jej przejść. Nadal nie wierzę w to co widzę. Gale ją wypuścił?! Może nie jest aż takim zimnym draniem, za którego się podaje.

-Jest Haymitch? -zapytała się i usiadła na kanapie.

-Jest, tylko zasnął i Peeta również. -przewróciłam oczami. -Zupełnie jak dzieci.

Effie się zaśmiała. Pierwszy raz słyszałam jak się śmieje, a śmiała się jak delfin.

-Johanna, mogę u Ciebie przenocować... no wiesz, niby mam swój dom w Kapitolu, ale boję się tam mieszkać. Właśnie stamtąd mnie zabrali.

Zrobiło mi się jej żal- mówiła to wszystko z ogromnym strachem w głosie. Kiwnęłam głową i udałam się do małej kuchni, żeby zaparzyć herbatę. Woda już zaczęła się gotować, kiedy w salonie pojawił się Haymitch. W jego oczach, podobnie jak w Effie, znajdowały się łzy. Łzy ulgi, łzy wzruszenia.

Effie momentalnie zerwała się z kanapy i pobiegła do mentora, który momentalnie ją objął. Wzruszyłam się na ten widok- zawsze chciałam, żeby ktoś mnie tak obejmował. Z miłością. Z tęsknotą. Jednak po tym jak umarł mój narzeczony, nikt nawet nie myślał żeby mnie objąć. Nawet ten głupi Luke.

-Jo, co z tą herbatą? -Haymitch uśmiechnął się do mnie.

-Przecież robię! -nie miałam w tym momencie ochoty na jakiekolwiek współczucie. Wstawiłam jeszcze raz wodę, bo tamta już wystygła.

Tak w sumie to nie wiem dla kogo ją robię, bo Haymitch i Effie zniknęli w innym pokoju. Został mi tylko Peeta, który śpi. Nie ma się co dziwić, bo jest 24.06 a przebyliśmy długą drogę.

Wróciłam z kubkiem gorącego napoju do "swojego" łóżka. Ktoś już tam na mnie czekał.

-Johanna...

-Co? Ty też chcesz herbatę?! Za późno.

-Nie. Słyszałem co Effie mówiła i uważam, że powinniśmy uratować Katniss.

-Eh... wiem Peeta, też tak uważam, ale nie wiem jak. -upiłam łyk herbaty. -Cholera, gorące.

Peeta zaczął się ubierać.

-Co ty robisz?! Chcesz tam iść o wpół do pierwszej w nocy?! Zaczekajmy chociaż do rana.

-Johanna ja nie mogę czekać.

-Ale zaczekasz. Chcę Ci tylko przypomnieć, że jeszcze kilka godzin temu chciałeś wracać. -Peeta chciał mi przerwać, ale ja kontynuowałam. -Oczywiście, że ją odbijemy, ale rano. Dobranoc.

Odłożyłam pusty kubek na stolik nocny i zgasiłam lampkę. Naprawdę, chcę ją uratować. Jest, przecież mają przyjaciółką, a dla przyjaciół zrobi się wszystko.

---------

Jest godzina 11.00. To był właśnie prezent od niego- zegarek. Dostałam go dokładnie 2 godziny i 4 minuty temu- na śniadaniu. Tym razem rozmawialiśmy. Może nie tak jak za dawnych lat, ale podobnie. Opowiedział mi o tym jak się znalazł w pałacu, dlaczego Paylor go wybrała. I TAK MU NIE UFAM. Udaję. Muszę zdobyć jego zaufanie, musi wiedzieć, że go popieram, bo inaczej się stąd nie wydostanę.

After Mockingjay [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz