17.

670 55 13
                                    

(+18)

You're undiscovered
I wanna see the rest of you 

~*~

Idąc w ciszy, nie odzywali się do siebie. Jedno było przytłoczone poprzez nadmiar informacji, jakie otrzymali, drugie nie odczuwało takiej potrzeby. Szatyn spojrzał na swoją towarzyszkę kątem oka. Jej twarz nie ukazywała żadnego wyrazu. Nie była wystraszona, zmieszana, czy cokolwiek innego, co bezpośrednio wiązało się z tym, z czym zostali przed momentem zapoznani. 

- To... - Zwilżył bezwiednie wargę, wsuwając dłonie do kieszeni garnituru. Cisza została przerwana. - Może dasz się zaprosić na jakąś kolację? - dodał, nawet nie wiedząc, kiedy takowy pomysł spędzenia z nią reszty tego dnia zrodził się w głowie. Obrócił głowę w jej kierunku. Bawiła się niedbale palcami, parę kosmyków włosów opadło jej na czoło, gdy zagryzła wargę rozważając wszystkie za i przeciw. 

- Nie spędzisz tego wieczoru po raz kolejny w hotelu na przedmieściach? - Uniosła brew, nie fatygując się, aby na niego spojrzeć. Wystarczyło, że czuła jego palący wzrok na sobie. Śmiesznym był fakt, że zaczynało jej to przypadać do gustu. Poprzez droczenie się chciała poznać szczeniackie zamiary chłopca, który tak naprawdę był dorosłym, momentami zbyt poważnym mężczyzną. Zagryzając wargę czuła, jak kąciki jej ust drgają w górę. Spoufalać się z agentem 00? Tego jeszcze nie odnotowała na kartach swojego życia. 

- Miałem taki zamiar, ale Styles potrafi wszystko zepsuć, nawet mój dobry humor, uprzedzając - Mówił, kręcąc głową. Naprawdę nie przepadał za swoim szefem. O ile na definicję tego słowa weźmiemy nienawiść, to tak. Nie przepadał za Harrym.  - Tak, miałem dzisiaj dobry humor - dodał, wiedząc, że to u niego było rzadkością. 

- Przyjedź po mnie o dziewiętnastej - Oznajmiła, wyrażając tym samym zgodę. Znikając w czeluściach FBI, kręciła uwodzicielsko biodrami. Spojrzenie szatyna wciąż znajdowało się obok niej. Gdy zniknęła za ścianą, ponownie zwilżył wargę, opuszczając budynek. 

:::

- Nie wiem czy do był dobry pomysł, abyśmy zamawiali tego ostatniego szampana - Zachichotała, gdy opuszczali restaurację. Świeże i rześkie, nocne powietrze uderzyło o ich twarze, wypędzając z głów te najgłupsze pijackie myśli. Zachwiała się lekko, tracąc na moment równowagę w wysokich butach na obcasie. Chichot powtórnie opuścił jej usta. Będąc w takim stanie była tak samo pociągająca, seksowna i atrakcyjna w oczach Louisa. Może nawet bardziej.

- Nie mów mi, co jest dobre, a co nie, bo to wszystko, to tanie ścierwo - Pokręcił głową, wsuwając denerwujący krawat do wewnętrznej kieszeni marynarki. Odpalił papierosa, zaciągając się dymem - Chcesz? - dodał po chuchnięciu w górę. Oczy chłopaka zamglone przez szampana odnalazły jej, które również nie były naturalnego koloru. Po alkoholu zawsze nachodziły go filozoficzne myśli, a ich nienawidził jeszcze bardziej niż Stylesa. Całe to szukanie sensu życia, egzystencja, po co to? Życie będzie miało taki sens, jaki sami mu nadamy. 

- Nie palę - Odmówiła, zdejmując ze stóp buty. Zatrzymała się w miejscu, opierając się o jego ramię, aby nie stracić równowagi.

- Co ty robisz? - Zmarszczył brwi, strzepując popiół ze szluga. Obserwował uważnie jej poczynania. 

- Stopy mnie bolą - Oznajmiła, przekładając buty do jednej dłoni - Do mnie jest bliżej - dodała, informując tym samym, bez zapytania o zdanie, gdzie spędzą tą noc. 

- Prowadź - Rzucił od niechcenia, spoglądając na nieboskłon. Granat przyozdobiony siecią gwiazd, mapą prowadzą donikąd. 

:::

Tanie wino owocowe, jakie wypełniało dolną, czwartą od lewej strony szafkę w jej kuchni zaczynało krążyć w krwiobiegach dwójki, która siedząc na dwóch końcach kanapy przyglądała się sobie. Cisza, której znowu nie przerywali. Ona nie potrzebowała, on nawet nie chciał. Rejestrując każdy następny ruch, każde uniesienie klatki piersiowej tej drugiej osoby poznawali się głębiej i mocniej niżby mogło się to wydawać. Dziewczyna bawiła się skrawkiem sukienki, nieświadomie podwijając ją powoli coraz wyżej. W drugiej dłoni obracała w palcach nóżkę kieliszka, w którym zostało już niewiele taniego alkoholu. Westchnęła cicho, odstawiając naczynie na szklany stolik. Ostatnia butelka skończyła się jakiś czas temu.

- Jesteśmy tak beznadziejni, że nie potrafimy poukładać w miarę normalnie tej układanki zwanej życiem, czy po prostu nie chcemy popaść w alkoholizm? - Wybełkotała, patrząc się w jego stronę z przymrużonymi powiekami. Zatapiając się w procentach, pozbyli się pierwszych wrażeń, jakich nabawili się po pierwszym spojrzeniu, spotkaniu czy dotyku. Wszystko zaczynało nabierać nowych, zupełnie głębszych barw. 

- Alkoholikiem jest się przez całe życie, ewentualnie można być osobą nie pijącą - Zauważył, przysuwając się mimowolnie do jej postury - A co do reszty, to tak jesteśmy na tyle beznadziejni, bo nie potrafimy ułożyć sobie tego wszystkiego, tak jak chcemy. Biorąc siebie na przykład: Mam dwadzieścia sześć lat, nie mam dziewczyny, czy nawet psa, a do samego końca będą mnie już znać pod nazwą '009' - dodał, gdy najmniejsze palce ich dłoni się zetknęły. 

- To popieprzone - Zakończyła temat, wpijając się w jego usta. Zagubieni, zostali zapędzeni w ślepe zaułki przez samych siebie. Żadne nie próbowało znaleźć wyjścia z sytuacji. Przypierają się do muru, oddali się chwili. - Sypialnia to te ostatnie drzwi na piętrze, po prawej - dodała, siadając okrakiem na jego kolanach. Czując zmysłowe ukłucie pożądania, zagryzła wargę szatyna. Wstał, oplatając sobie jej nogi wokoło bioder. Oddając każdy kolejny pocałunek czuł, że wpada do studni, nie błagając o ratunek. 

Pokonał odległość od pokoju, jaka go od niego dzieliła krokiem pantery. Tak jak wtedy w hotelu, szczycił się nagrodą, którą miał już na rękach. Rozpalając siebie nawzajem poprzez dotyk, sapnięcia i ciche jęknięcia nie myśleli, co będzie po przebudzeniu. Czy ich relacje wrócą do tych starych, jak gdyby nigdy nic, czy może coś zacznie się zmieniać. A będą to zmiany, które nastąpiły jeszcze przed tym, co się działo. Nie pozwalając na powrót do startu. Los dał zezwolenie na dalsze brnięcie w tą giełdę uczuć, szukając tego, co tak naprawdę ich łączy.

Każda chwilę i dotyk odczuwali mocniej niż zazwyczaj. Po kręgosłupie blondynki przechodziły na przemian zimne i ciepłe dreszcze. Szatyn wiszący nad nią rozpalał ją, pościel chłodziła, a przyjemność wzrastała. Wchodził po jej ciele okrężnymi ruchami sprawiając, że zaczęli wspinać się po tej samej, a jednak znacznie innej ścieżce. Obydwoje. Razem.     

Ubrania niedbale leżały na podłodze, a pomieszczenie wypełniały sapnięcia, jęki, czy dyszenia. Alex wypchnęła biodra do przodu, chcąc w końcu poczuć go w sobie. Oplatając swoimi palcami jej nadgarstki, przycisnął je do materaca nad jej głową. Wijąc się pod nim, pozwoliła na wszystko. Mógł być jej władcą, panem, wybawicielem, a stał się narkotykiem. W którym zatraciła się nie myśląc, jakie będą konsekwencje. 

Wypełniając ją całą swoją długością, poczuł coś, czego jeszcze nie dane mu było poczuć. Wzlatywał coraz wyżej, ciągnąc ją za sobą. Składał pełno pocałunków na jej rozgrzanej skórze, pieścił piersi, drażniąc ją. 

Wypychając biodra do przodu, oplotła nogami miednicę Louisa. Czując go za każdym razem coraz głębiej, zostawiała czerwone ślady na jego plecach. Jęcząc mu w usta, próbowała unikać jego dłoni, aby znowu jej nie skrępował. 

Bezwiednie zaplątali się w tym, co już się pomiędzy nimi wydarzyło. Opadając z powrotem w przepaść, po osiągnięciu wysokiego szczytu, będąc głuchym i ślepym niż oni sami nie przypuszczali, że wpadli w sieć, z której już nigdy żadne się nie wydostanie. 

~*~

To mój pierwszy rozdział po koncercie, więc nie oczekujcie cudów.

Red x

nowicjusz • tomlinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz