- Co z nią? - zapytał po angielsku, ale lekarz chyba niewiele zrozumiał. Pomogła mu recepcjonistka, z którą zdążył już zamienić parę zdań. Była pogodną, młodą kobietą, przede wszystkim bardzo kompetentną oraz sumienną dziewczyną, która ceniła sobie dokładność i staranność w swojej pracy.
- Powiedział, że wszystko w porządku, żadne komplikacje jak na razie się nie pojawiły, kula ominęła tętnice, ale przez kilka dni pacjentka będzie kuleć. Rana powinna się ładnie goić, ale w razie jakiegokolwiek zakażenia proszę przyjechać z powrotem. - wyjaśniła, posyłając mu uśmiech. Łamana angielszczyzna brzmiała dziwnie, szczególnie z włoskim akcentem.
- Zapytaj go jeszcze, czy mogę do niej pójść. - poprosił, przeczesując palcami włosy. Dziewczyna spojrzała na doktora, powtarzając pytanie po włosku, a ten wyraził zgodę.
- Grazie. - mruknął po usłyszeniu, w której sali znajduje się jego pacjentka. Zmęczony, ale spokojny ostrożnie nacisnął klamkę i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, tym samym zagradzając z powrotem pomieszczenie od reszty świata. Blondynka spała, leżąc na szpitalnym łóżku. W trakcie zabiegu konieczne było użycie narkozy. W jej dłoni tkwił wenflon, do którego podłączono kroplówkę z elektrolitami, aby Alex szybko odzyskiwała siły po postrzale. Louis poczuł narastającą winę. W końcu to on ją tu położył. Dobrowolnie, posiadając wówczas trzeźwy umysł. Nie miał pojęcia, w jaki sposób odpokutować swoje winy, ale to chyba jeszcze nie był najlepszy moment, aby przepraszać za grzechy.
Usiadł na stołku obok, łapiąc chłodną dłoń partnerki w swoje. Gładził jej skórę opuszkami palców, analizując znowu wszystko, co się wydarzyło w ciągu tego wieczora. Za oknem już świtało, z tego wszystkiego zgubił rachubę czasu. Nawet nie zauważył, kiedy jego usta opuściło ciche ziewnięcie. Wstał, podchodząc do okna, aby zająć czymś umysł. Oparł się o parapet, odsuwając wcześniej żaluzje i rozejrzał się po panoramie Wenecji. O wschodzie słońca wyglądała naprawdę bajecznie. Jakby wyjęty kawałek nieba, sprowadzony brutalnie przez człowieka na ziemię. Szatyn poczuł głód. Musiał zapalić, ale nie zabrał ze sobą papierosów, będąc pewnym, że uda mu się załatwić sprawę szybko i po cichu, tak jak strzelec wyborowy, ale tak się nie stało. Odwrócił się z powrotem do śpiącej dziewczyny i mimowolnie się uśmiechnął. Szczerze i prawdziwie. W taki sposób, w jaki uśmiecha się mężczyzna, gdy zobaczy się z kobietą swojego życia po długiej rozłące.
***
- Kurwa, ale boli...
- Witamy pośród żywych.
- Nie umarłam?
- Nie.
- Szkoda. - wymamrotała, mrużąc oczy z powodu jasnego światła, jakie pielęgniarka zaświeciła parę godzin temu, gdy znalazła tę dwójkę śpiąca na łóżkach. Louis nie wytrzymał ze zmęczeniem i usnął szybciej niż pięcioletnie dziecko na twardym materacu, mając dość czekania, aż Alex się obudzi. Ten czas wystarczył, aby z powrotem postawić go na nogi. W połączeniu z kawą czuł się prawie normalnie i w pełni sił. - Może Style wyprawiłby mi pogrzeb, jakie Ameryka nie widziała. - rozmarzyła się, próbując się podnieść. - Kurwa... - syknęła z bólu, a potem zaglądnęła pod kołdrę, przewracając przy tym oczami.
- Pierwszy raz słyszę jak przeklinasz. - zaśmiał się, odwracając się od okna, przy którym stał. Jego zmierzwione włosy sterczały we wszystkich kierunkach, a delikatne wory pod oczami narzucały mu na barki jeszcze więcej powagi, choć i tak miał jej za dużo.
- Chcesz się zamienić? - odburknęła, poprawiając sobie poduszkę. - Ile spałam?
- Stosunkowo za długo.
- To znaczy?
- Jakieś piętnaście godzin. - wzruszył ramionami - To przez narkozę. - dodał, nie wysilając się na głębsze tłumaczenia. - Od kiedy urwał ci się kontakt ze Stylesem?
- Odkąd mnie zgarnęli z tej ulicy, jakieś cztery, czy pięć dni temu. - odpowiedziała, pocierając kark. - Kiedy załatwisz mi wypis na własne życzenie?
- Kiedy zmienią ci opatrunek. - postanowił. Nie mieli tyle czasu, aby marnować go na bezczynne siedzenie w szpitalu. Szatyn wiedział, jak się zajmować kimś postrzelonym, więc doskonale poradzi sobie sam, jeśli chodzi o opiekę nad blondynką. - Potem ja się będę tobą zajmował. - dodał.
- Co to, jakiś ciąg dalszy dnia dobroci dla zwierząt?
- Już przestań, masz prawo być na mnie wkurwiona, ale na razie darujmy sobie, bo mamy ważniejsze rzeczy na głowie.
- Przepraszam, masz rację.
- Nie przepraszaj, tylko się posuń. - zaśmiał się, rozładowując atmosferę. Przesunęła się na drogi kraniec łóżka, robiąc miejsce Louisowi. Położył się obok niej, obejmując ramieniem. Nie umiał już dłużej nie udawać, że nie tęsknił, bo tęsknił i to cholernie mocno.
- Po co pytałeś o Stylesa?
- Bo do tej pory się nie odzywał, to dosyć niespotykane. - wzruszył ramionami. - Strata kolejnego agenta postawi go w złym świetle przed Białym Domem.
- Niech go diabli wezmą. - mruknęła, pocierając swoją dłonią kark. - Składam wypowiedzenie, gdy to wszystko się skończy. - wyznała, opierając głowę o jego ramię. - Mam dość tej roboty.
- Nie ty jedyna. - stwierdził Tomlinson. - Cieszę się, że odszedłem. W pojedynkę pracuje się o wiele lepiej.
- Chciałeś powiedzieć we dwójkę.
~*~
nie pisze, że to happy end, bo jeśli mam być szczera, to jeszcze dużo złych rzeczy przed nimi.
CZYTASZ
nowicjusz • tomlinson
Fanfiction❝trzeba niemało odwagi, aby się ukazać takim, jakim się jest naprawdę.❞ ━ s.kierkegaard ~*~ [zakończone ✔] [dedykowane @mylouispony] © text, cover and trailer by xrainbow_007x (2015/16)