Monotonia, szarość, a nawet nuda.
Kilka słów, które w tak prosty sposób określały dni szatyna, od wieczoru, który zakończył się najbardziej niespodziewanym finałem. Praca, dom, bar, praca, dom, bar. Powtarzał swoje dni mechanicznie, bez dodatkowych, nieprzewidzianych wydarzeń. Zazdroszcząc młodszym kolegom, podczas pobytu na pustyni, nie spodziewał się, że zapragnął powrócić tam szybciej niż myślał. Poczuć to niemal palące słońce na swoich policzkach, trzymając karabin w pewniejszej dłoni, aby w końcu poddać się adrenalinie pulsującej w jego żyłach. Szczeniackie marzenia, od których myślał, że się uwolnił.
Swoją partnerkę, bo chyba już mógł tak nazywać Alex, jeśli chodziło grunt zawodowy, widywał znacznie rzadziej. To była kolejna rzecz, której nie miał zamiaru, ale nie zauważył, że już się podporządkował. Blondynka zniknęła, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie brała udziału w każdej kolejnej, podobno bardziej interesującej sprawie, niż ta poprzednia, nie widywał jej na korytarzach, a miejsce parkingowe zajęte przez BMW I8 bywało puste.
:::
Wszystkie czynności były lepsze niż bezczynne siedzenie w fotelu i czekanie na moment, w którym w końcu mógłby opuścić biuro. Zaczął przeglądać jakieś dokumenty; raporty, sprawozdania, akta i nie tylko. Dopiero wtedy zrozumiał, że miał sporo szczęścia, zostając agentem 00. Pomimo, iż narażał nie tylko swoje życie, a mnóstwa ludzi, gdyby coś poszło nie tak, to wolał pracować z pistoletem w terenie, niż kartkować dziennie sterty kartek o takim charakterze. Było to jeszcze bardziej nużące, a zrazem denerwujące niż sytuacja, w jakiej obecnie się obracał. Gdy zabrało tych z najbliższych miesięcy, a nawet lat, sięgnął po przeszłość. Przeglądał wszystko to, co udostępniono do wglądu i co było tak naprawdę niepotrzebne. Te najważniejsze opisy zbrodni, przestępstw, morderstw, czy jakichkolwiek innych wydarzeń, które odcisnęły piętna na historii świata i ludzkości, jednak pozostały w ukryciu, a oczy zwyczajnego agenta nie były oczami, które miały prawo je widzieć.
Całkiem przez przypadek natrafił na coś, na co być może nie powinien. Było to dziwne, iż taki rodzaj dokumentu spoczywał na dnie zakurzonej, metalowej, pomalowanej na szaro szufladzie w podziemiach gmachu siedziby FBI. Dmuchnął na teczkę i ostrożnie otworzył, rozglądając się dookoła. Nie było nikogo, więc zaczął przyglądać się zdjęciu dołączonego do całości. Ze zdziwieniem stwierdził, że byli to jego rodzice. Doskonale zapamiętał okoliczność, w jakiej je zrobiono.
Pięcioletni chłopiec nie przypuszczał jeszcze wtedy, że jego rodzice zginą za parę lat, a on trafi do domu dziecka, czekając na ludzką litość.
Kobieta w kwiecistej sukience przytulała się do męża, postawnego mężczyzny ubranego w koszule i ciemne spodnie. Oczy obydwojga były koloru niebieskiego, tak samo jak Louisa, przejrzyste i czyste, jak ocean tuż po burzy. Była blondynką, o łagodnym obliczu, zadartym nosie i ciemniejszą karnacją. Mężczyzna natomiast miał ciemniejsze włosy, pociągłą twarz, lekki zarost widoczny na zdjęciu i jaśniejszy odcień skóry. Bez wątpienia dał Louisowi znacznie więcej genów niż matka. Choć było to już dla niego bez znaczenia, bo tak ich stracił, to poczuł dziwne i zrazem nieprzyjemne uczucie w sercu. Potrząsnął głową, starając się odwrócić wzrok od fotografii. Zdjął spinacz i odrzucił go, nie dbając, że upadł na podłogę.
Kolejnymi dokumentami, jakie rozpoznał były kartoteki. Obydwoje, zarówno kobieta jak i mężczyzna byli wielokrotnie notowani. Uliczne bójki po pijanemu, pogróżki, drobne kradzieże, nielegalne posiadanie broni, a nawet podejrzenie zabójstwa. Usta młodego mężczyzny drgnęły w sarkastycznym uśmiechu. Przypomniał mu się szczegół, gdy ojciec zapewniał go, że wyjeżdża w delegację służbową. Tak, na pewno. Prędzej załatwiał jakieś gangsterskie porachunki, czy coś w tym rodzaju. A matka? Ułożona nauczycielka w pobliżu miejsca, w którym mieszkali. Prędzej zleceniodawczyni zabójstw, złodziejka, dodatkowo pewnie dziwka. Zdziwił się, że niczego nie zauważył, przecież musieli popełniać jakieś drobne błędy, nawet kłamca idealny takie popełnia.
Potem były już tylko raporty, których kopie przewinęły mu się przez ręce. Z ciekawości obejrzał je ponownie. W końcu oryginał, to oryginał. Łudził się, że może coś przeoczył, ale po godzinach studiowania jednych i tych samych paru kartek było to raczej niemożliwe. Ale raczej robiło różnice.
Obydwoje kochali góry. Te mniejsze i większe, to nie miało znaczenia. Zdobyli je wszystkie, prawie całą Koronę Ziemi, począwszy od Kilimandżaro, a skończywszy na Masywie Vinsona. Ukoronowaniem wielu lat spędzonych na wspinaczkach, sprawdzaniu i przygotowywaniu sprzętu miał być osławiony dobrą, niekiedy złą sławą Mount Everest. Ośmiotysięcznik, który był marzeniem każdego himalaisty i nie tylko. I nadarzyła się okazja, z której grzechem byłoby nie skorzystać. Pogoda była zadziwiająco dobra. Opuszczając obóz numer III cała grupa była gotowa na atak szczytowy. Podekscytowanie wymieszane ze strachem przebijało się przez kilkunastu osobową grupę osób, których to marzenia popchnęły do zdobycia ośmiotysięcznika. Wszystko byłoby w porządku, los pozwolił na zdobycie szczytu, ale powstał jeden, bardzo istotny szczegół. Małżeństwo, które spełniło swoje najskrytsze pragnienia chwilę po tym, jak postanowiono już zawracać straciło swoje życie spadając w przepaść. Zawiodły liny, podobno para zabrała ze sobą wadliwe sztuki, a przynajmniej taką wersje podawały media, traperzy, będący przewodnikami grupy oraz wszyscy uczestnicy. Szatyn jednak nie chciał w to uwierzyć, odliczał każdy dzień, zostało tak nie wiele do siedemdziesiątego, który był ostatnim z trwającej prawie trzy miesiące wyprawy. Nie zobaczył ich już więcej, a ciał nie odnaleziono do chwili obecnej. Pochowano puste trumny, nagrobek stał nad pustym grobem. Nikogo w środku nie było.
Zaciskając długie palce na teczce, wziął głębszy oddech, odpędzając od siebie wspomnienia, o których tak bardzo chciał zapomnieć. Świadomość, że zginęli przez własną głupotę i nieodpowiedzialność niż przez osoby trzecie już sobie przyswoił i zaakceptował. Nie potrzebował jej zmieniać. Jednak cała ta akcja, wypowiedzi i teorie, to wyglądało na tak cholernie i perfidnie zaplanowane, że aż sztuczne. Jakby wszystko dopięto na ostatni guzik i czekano, aż rozpocznie się show, które miał zobaczyć cały świat.
Zamknął teczkę i zasunął z hukiem szufladę. Nie interesowało go to, że zabrał dokumentację bez zgody Stylesa, on i tak miał to w dupie, więc co za różnica, czy zapytałby o zgodę, czy nie. Podeszwy jego butów odbijały się głuchym echem na marmurowych posadzkach, w korytarzach, gdy zmierzał do wind. Dookoła było zadziwiająco pusto i cicho. Widoczne siedział w archiwum tyle czasu, iż nie zauważył, że pewnie nadeszła pora na lunch. On sam nie odczuwał głodu, a przynajmniej nie takiego głodu, poprzez który większość kafejek i restauracyjek była oblegana przez znaczną część społeczności pracującej, jaka wypełniała Waszyngton. Inny głód wypełniał jego myśli. Głód informacji, głód prawdy. Chciał ją znać, pragnął ją znać, potrzebował ją znać.
A wszystko przed nim zatajono i kontrolowano go oraz jego decyzje, jak człowiek, który kontroluje marionetkę.
~*~
Pierwszy i pewnie ostatni rozdział bez jakichkolwiek dialogów, co sądzicie?
Red xoxo
CZYTASZ
nowicjusz • tomlinson
Fanfiction❝trzeba niemało odwagi, aby się ukazać takim, jakim się jest naprawdę.❞ ━ s.kierkegaard ~*~ [zakończone ✔] [dedykowane @mylouispony] © text, cover and trailer by xrainbow_007x (2015/16)