13.

706 40 0
                                    

Dzień w sklepie, bardzo mi się dłużył.

Było mało klientów, praktycznie nie miałam co robić. Kręciłam się bez sensu po sklepie i poprawiałam obuwie na półkach.

Filip siedział na kanapie i czytał gazetę. Zastanawiałam się, jak żyje Mikołaj, czy już czuł się lepiej.

Nagle usłyszałam, że drzwi od magazynu się otwierają. Zobaczyłam Oktawiana.

- Alicja, jak skończysz, to przyjdź do mnie - powiedział.

Przytaknęłam ruchem głowy i zajęłam się ponownym przecieraniem półek. W ogóle nie miałam ochoty, żeby patrzeć na Oktawiana. Będąc tak zamyślona, usłyszałam za sobą głos Filipa:

- Co, do szefa na dywanik - zaśmiał się.

- Dobrze wiesz, że nie chce mi się tam iść - mruknęłam.

- A komu się chce - żachnął się Filip.

- Ty i tak masz szczęście, że ciebie najmniej woła - zauważyłam.

- Co prawda, to prawda. Ciebie i Mikołaja zawsze się czepia.

Gdy skończyłam pracę, pożegnałam się z Filipem i weszłam na magazyn. Wprost do paszczy lwa.

Czego też u licha ode mnie chciał?
Zapukałam do jego drzwi.

- Wejdź - powiedział.

Weszłam do środka i stanęłam pod drzwiami.

- O dobrze, że jesteś - odparł Oktawian. - Siadaj - wskazał ruchem dłoni krzesło. Zauważył moje niezdecydowanie, więc rzekł: - Siadaj, siadaj.

Usiadłam naprzeciwko.

Mój szef chodził po pokoju w te i we w te. Zatrzymał się przy biurku i rzucił w moją stronę białą, składaną kartkę. Podszedł do okna i patrzył na ulicę, jedną rękę trzymając w kieszeni spodni. Dobrze, że chociaż zachował między nami, znaczny dystans.

- Co to jest? - zapytałam, patrząc na kartkę.

- Przeczytaj - odparł, stojąc do mnie tyłem.

Ostrożnie wzięłam kartkę do ręki i przeczytałam.

- Zaproszenie - mruknęłam i odłożyłam ją z powrotem na biurko.

- Zgadza się - usłyszałam.

- Co ja mam z tym wspólnego? - spytałam.

On odwrócił się i powolnym krokiem podszedł do biurka.

- Chcę, żebyś poszła ze mną na ten bankiet - odparł. Prychnęłam z niedowierzaniem.

- Niby jako kto?

- Powiedzmy, że jako moja dziewczyna - powiedział i wprawił w ruch cztery srebrne kuleczki, stojące na biurku. Spojrzałam na niego.

- Chyba żartujesz.

- Nie - powiedział.

- Dlaczego nie poprosisz Roksany? - zapytałam.

On zrobił trzy kroki, spojrzał na małą figurkę Sfinksa, stojącą na półce. Potem na mnie.

- Roksana się do tego nie nadaje - rzekł i zaraz dodał. - Nie umiałaby zachować się, na tego typu imprezach.

Zerknęłam na niego i uniosłam brwi z wymownym wyrazem.

- A uważasz, że ja będę potrafiła? - zapytałam.

- Sądzę, że będziesz od niej o wiele lepsza - powiedział i uśmiechnął się szelmowsko.

- Nie wiem, musze to przemyśleć...

Oktawian zmarszczył czoło, obserwując mnie uważnie. Postanowił się odezwać.

- Przemyśl to szybko. To dobra rada - rzekł, głosem, który przyprawił mnie o ciarki. Powoli zaczęłam rozumieć, co miał na myśli.

Spojrzałam w bok, chcąc zebrać myśli. Westchnęłam i ponownie skierowałam wzrok na Oktawiana.

- Nie mam wyboru?

- Obawiam się, że nie - rzekł. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - Acha - dodał szybko - mam coś dla ciebie.

To mówiąc, postawił przede mną dużą, tekturową torbę.

- Dobrze było by, gdybyś to ubrała.

Zajrzałam do torby. W środku była połyskująca, czerwona sukienka.

Co on sobie wyobrażał?

- Mogę się jeszcze rozmyślić... - powiedziałam.

Oktawian stanął za mną i rzekł mi nad uchem.

- Przepuścisz taką szansę? Tylko pomyśl, będą tam najbardziej wpływowi ludzie wielkich miast. Dobre jedzenie, drinki, muzyka.

- Tak mówisz. A ja sama, co będę z tego mieć?

Oktawian znowu stanął przy oknie.

- Mogę ci zapłacić jeśli chcesz.

- Dobra, niech Ci będzie - odparłam zmęczonym głosem i zapytałam po chwili. - Kiedy to jest?

- Widzisz, jak chcesz to potrafisz - powiedział.

Co? Co on chrzanił?

- Oktawian, do rzeczy - mruknęłam, a on znowu się zaśmiał.

- Pojutrze. Przyjadę po ciebie o ósmej - rzekł.

- To wszystko? - zapytałam, wstając.

- Myślę, że tak.

Wstałam, wzięłam moją torbę z sukienką i wyszłam z pokoju. Będąc pod drzwiami, gdy zorientowałam się, że Oktawian nie patrzył pokazałam mu język.

- Pamiętaj, o ósmej! - usłyszałam jeszcze, za sobą.

Zamknęłam drzwi, rzucając pod nosem wiązanki przekleństw i wyszłam szybko, tylnym wyjściem na parking. Otworzyłam kluczykiem bagażnik i włożyłam do środka torbę.

Cholera! Akurat miałam czas, żeby chodzić z nim na jakieś, głupie bankiety. Żenada, jakby nie mógł poprosić Roksany. Na pewno ci wszyscy ludzie, będą sztywni, jakby kija połknęli.

Opuściłam klapę bagażnika, tak że opadła z trzaskiem i zamknęłam ją na kluczyk. Wsiadłam do samochodu i odjechałam szybko do domu.

Wysłannicy diabła Tom I ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz