Rozdział XVII

29 4 1
                                    


Podążałem w pośpiechu korytarzem .Byłem bardzo przejęty i nie mogłem się doczekać kiedy zobaczę moją ukochaną.Po paru minutach wparowałem do sali.Pielęgniarka nie wiedziała co się dzieje.

-Halo!Kim pan jest?Proszę opuścić pokój!-zignorowałem ją i podeszłem do łóżka Amy.

-Cześć kochanie.-powiedziałem i dotknąłem jej dłoni.Nic się jednak nie stało.Potrząsnąłem jej ramieniem.Wpadłem w panikę.

-Czemu ona śpi?-spytałem drżącym głosem kobietę.

-Jest w śpiączce.Nie powinnam udzielać takich informacji.Kim pan w ogóle jest?-spytała kobieta.

-Ja....jej chłopakiem jestem.-odparłem.

-Może tak,może nie.Proszę wyjść stąd bo zawołam ochronę.-zagroziła pielęgniarka.Nie żebym się wystraszył,ale nie byłem w stanie zostać z Amy.Miałem jeszcze jedną sprawę do załatwienia,więc wyszedłem.Byłem tak wkurzony,że miałem ochotę wszystko rozszarpać.Wszystko we mnie buzowało.Kierowałem się ku wyjściu,ale nagle zobaczyłem moją ofiarę.

-MARK!!!Ty pier*olony dupku!Zabije cię!-wydarłem się.Chłopak mnie zauważył i poderwał się z krzesła na którym siedział.Byłem szybszy.Złapałem go za rękę i strzeliłem pięścią w twarz.Mark nie pozostał mi dłużny.Poczułem chrzęst w okolicach nosa.W nagrodę kopnąłem go w brzuch.Zgiął się w pół,ale natychmiast odwzajemnił atak i trafił kolanem w mój splot.Nie mogłem oddychać przez chwilę.Nagle chłopak uciekł.

-Matko przenajświętsza!Jack,co się stało?-spytał Adam.Dzięki Bogu nadszedł w dobrej chwili.

-Nic.-odburknąłem i otarłem rękawem cieknącą krew.

-Idziemy do mojego gabinetu.-rozkazał.Poczłapałem za nim.

-Siadaj.Zaraz ci to opatrzę.-powiedział Adam i założył rękawiczki.Po chwili postawił na stole apteczkę.Kazał mi na niego popatrzeć.Po chwili wsadził mi do nosa kawałek gazy.Syknąłem z bólu.

-Przepraszam.Już po wszystkim.Nie masz na szczęście nie jest złamany.A teraz opowiadaj,kto ci zawinił.-powiedział Adam.Opowiedziałem mu o tym pie*onym Mark'u.Przez dłuższą chwilę Adam siedział nic nie mówiąc.

-Tego się po nim nie spodziewałem.Ma prawo być zły na ciebie ale nie powinien cię oszukiwać.Skończyłem już pracę,więc mogę cię podwieźć do domu.

-Dzięki.Ale możemy jeszcze iść do Amy?-spytałem z nadzieją w głosie.

-Jasne.-powiedział Adam.Po paru minutach byliśmy w sali mojej dziewczyny.

-Mówiłam panu,żeby tu nie wolno.....y....o dzień dobry doktorze.-powiedziała pielęgniarka.

-Spokojnie.On jest ze mną.-powiedział Adam.Podszedłem do łóżka Amy.Nachyliłem się nad jej twarzą i złożyłem na jej czole czuły pocałunek.Nie powiedziałem nic.Miałem zbyt ściśnięte gardło.

W samochodzie panowała grobowa cisza.Przez cały czas patrzyłem w szybę.Adam zatrzymał się pod moim domem.Spojrzał na mnie z politowaniem.

-Dziękuję ci za wszystko.-powiedziałem.

-Nie ma sprawy.Szkoda mi ciebie.Dasz sobie radę sam w domu?-spytał.

-Tak.Cześć.-powiedziałem i wysiadłem z auta.Wyciągnąłem z kurtki klucze i wszedłem do mieszkania.Zadzwoniłem do mamy informując ją o swoim powrocie.Udałem się do ciemnego salonu.Napaliłem w piecu i usiadłem na kanapie.Patrzyłem w ogień będący jedynym źródłem światła w pokoju.Byłem taki samotny.Po dłuższej chwili coś się we mnie zmieniło.

-Ona się nie obudzi.I to moja wina.-powiedziałem do siebie.Nareszcie uświadomiłem sobie prawdę.Bardzo bolesną prawdę.Prawdę,którą lekarze starali się ukryć.Nie ma co siebie oszukiwać.A może tak....Nie.Ale z drugiej strony Amy nie ma przy mnie,ale może być tutaj teraz ze mną.Myślę jak chory psychicznie.W sumie niedawno nim byłem.Zaczynam zmieniać pogląd na świat.Po dłuższej chwili poszedłem do kuchni zrobić sobie i mojej dziewczynie herbatę.Postawiłem kubki na stole.

-Proszę kochanie.Z łyżeczką cukru.Tak jak lubisz.-powiedziałem.Po wypiciu napoju poczułem zmęczenie.Przebrałem się w piżamę i położyłem się do łóżka.

-Dobranoc Amy.Kocham cię.-powiedziałem i po chwili zasnąłem.

Love You GoodbyeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz