10

1.3K 117 24
                                    

- To jest ten sam las, w którym się zgubiliśmy jesienią dwa tysiące czwartego roku? - zapytałam, odrywając się od głaskania psa i odwróciłam głowę w stronę chłopaka. Tak naprawdę się wtedy nie zgubiliśmy, a jedynie oddaliliśmy się o kilkanaście metrów od mojego dziadka, z którym byliśmy na grzybobraniu. My, jak to dzieci, wszystko wyolbrzymiliśmy.

Kilka minut temu zjechaliśmy z głównej drogi, by znaleźć się na "ulicy", która w zasadzie była szeroką piaszczystą ścieżką prowadzącą do lasu. I chociaż nigdy szczególnie nie lubiłam tego typu miejsc, nie można było zaprzeczyć temu, że zalesiona część Portland to ta najpiękniejsza. Bardzo różniła się od Arizony, gdzie lasy były raczej suche i zamiast trawy, tak jak tutaj, było mnóstwo piasku, żwiru i ewentualnie resztki przesuszonej trawy. Natomiast tutaj, właściwie w całym Oregonie, opady deszczu były prawie tak częste jak upały w Australii, dzięki czemu powietrze prawie zawsze było wilgotne i przyjemne (o ile nie prostujesz włosów).

- Nie - odpowiedział Andy, przekładając prawą rękę z kierownicy na swoją nogę. - do tamtego jedzie się w drugą stronę. - wytłumaczył, odwracając na kilka sekund głowę w moją stronę. - No dobra, jesteśmy na miejscu. - dodał po chwili i zgasił silnik, po czym powoli wyjął kluczyk ze stacyjki. - Chodźmy. - uśmiechnął się lekko.

Odpięłam pas, jedną ręką uniosłam wcześniej leżącego na moich kolanach Stilesa, a drugą otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu. Chwilę później podszedł do mnie Six i przypiął psu smycz, a ja delikatnie odłożyłam go na ziemię, po czym powolnie, by Stiles mógł za nami nadążyć, wyruszyliśmy wgłąb lasu.

- Skąd wzięło się "Six"? - zapytałam nagle.

- Na początku liceum grałem w koszykówkę, już ci to mówiłem. No i ludzie w szkole albo mnie nie znali, albo mnie nie lubili. W drużynie byli głównie ci pierwsi, a że byłem "dziwakiem" - nakreślił cudzysłów w powietrzu. - nikomu nie zależało na specjalnie bliskich relacjach ze mną, więc moje imię pamiętało może dwoje chłopaków. Reszta nazywała mnie Sixem, bo miałem numer sześć na koszulce. Na początku roku, w którym później przestałem grać, do drużyny dołączył Irwin i to przez niego to przetrwało do dzisiaj. Ot, cała historia. Teraz ty opowiedz mi, jak wygląda twoje życie w Arizonie. Znalazłaś nowego przyjaciela, który zajął moje miejsce? - zapytał, zaśmiewając się sucho. Chciał zabrzmieć, jakby żartował, ale miałam przeczucie, że to wcale nie jest dla niego powód do żartów i wciąż go boli.

- Nah, nie znalazłam nikogo godnego zastąpienia ciebie.

- Pytałem poważnie.

- Odpowiedziałam poważnie. Możesz przestać mówić i myśleć, że tak łatwo byłoby zastąpić ciebie kimś innym?

- Dobra. - westchnął po krótkiej chwili. - Przepraszam. No więc, jak życie w Phoenix?

- Szczerze mówiąc, nijak. Wprawdzie zadomowiłam się tam, ale nie czuję się tam tak, jak tu. Kocham Phoenix, ale nigdy nie będzie moim prawdziwym domem. To tutaj się urodziłam, spędziłam tu pierwsze lata mojego życia, zaliczyłam pierwsze wypadki, złamałam rękę. Tutaj mam przyjaciół. - przyznałam szczerze. - I tutaj mam ciebie. - dodałam trochę ciszej.

- Rozumiem. Ja... - zaczął, jednak przerwał mu dzwonek mojego telefonu. - The 1975?

- The 1975. - skinęłam głową i wyjęłam komórkę z kieszeni spodni. - Moja mama, muszę odebrać. - spojrzałam na niego przepraszająco i nacisnęłam zieloną słuchawkę, po czym przyłożyłam urządzenie do ucha.

- Cześć, Skyler! - pisnęła moja rodzicielka. - Połączymy się na FaceTime? Nie widziałam cię prawie tydzień.

Przełknęłam nerwowo ślinę, czując lekkie zdenerwowanie. Jeśli się zgodzę, mama zobaczyłaby mnie, a co za tym idzie, prawdopodobnie zauważyłaby też Biersacka. To nie byłoby zbyt dobre, bo kobieta wciąż utrzymywała kontakt z moim ojcem, a że nigdy nie należała do osób, które potrafią ukrywać coś przed innymi, pewnie do Liama dotarłaby wiadomość o naszej dwójce znowu razem.

Forbidden || A. BiersackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz