XVI

1K 77 5
                                    

Starałam się nie okazywać strachu i smutku, gdy siedziałam przy Adamie. Nagle wydał mi się taki bezbronny. Był blady jak ściana, ale żył. Żył i to było najważniejsze.
Nie wiem, jak długo przy nim siedziałam, gdy nagle ujrzałam Charlie. Miała na policzkach ślady od łez. Usiadła obok mnie na wolnym krześle.
- Przepraszam, że nic ci nie powiedziałam. Wybaczysz mi? - zaczęłam.
- W porządku. - odpowiedziała mi smutnym uśmiechem.
- Jak się trzymasz?
- Jakoś. - pociągnęła nosem. - Optimus wszystko mi powiedział.
Tak jak się tego spodziewałam.
- Dlaczego nie możemy go zawieźć do szpitala? - spytała Charlie.
- Ponieważ Adam został postrzelony, a lekarze wezwaliby policję. Co wtedy byśmy im powiedzieli? Nie martw się. Tu jest bezpieczny.
- Wierzę ci. - przytuliła mnie. - Tylko... gdzie my teraz pójdziemy? Nasz dom zapewne został zniszczony.
- Skontaktowałem się z ludźmi, którzy wspierają nas finansowo. Wasz dom nie uległ poważnym szkodom, dlatego odbudują go. - wtrącił Optimus.
- Dziękuję.
Arcee podeszła do nas. Z jej oczu bił smutek. Zasłoniła twarz dłońmi.
- Nie mogę uwierzyć, że Adam oberwał na mojej służbie. Oni... nie wyglądali na podejrzanych. Raz przeszli obok domu i zniknęli. Potem... potem ktoś rzucił granat. Widziałam go. To był jeden ze Żniwiarzy. Ale powinnam była się wcześniej domyślić. Powinnam była go chronić!
Zmieniła się w motor i odjechała.
Westchnęłam. Arcee nie powinna siebie obarczać. Nikt nie jest nieomylny.
- Pójdę się przejść. - oznajmiłam, po czym ruszyłam do drzwi wyjściowych.
Nastał świt. Była sobota, więc nie musiałam się martwić, że opuszczę kolejny dzień w szkole.
Niebo było takie piękne. Słońce zaczęło coraz jaśniej świecić.
Chłonęłam ten przepiękny widok. Szłam ścieżką i kiedy byłam już dwa kilometry od bazy, coś przykuło moją uwagę.
Nagle wszystko pociemniało.
Wiedziałam już, co zobaczyłam. Statek w powietrzu.
Był ogromny, leciał bardzo nisko ziemi. Poczułam strach, gdy ujrzałam, jak ze statku wylatują małe szybowce.
Wylądowały przede mną i zaczęły się transformować. Było ich trzech.
Zaczęłam uciekać. To nie były Autoboty, tylko Decepticony.
Biegłam, ile sił w nogach, ale jeden z nich zdążył mnie dopaść. Złapał mnie w jedną rękę. Zaczęłam się wiercić i krzyczałam:
- Pomocy! Błagam, pomocy!
- Zamknij się ssaku! - warknął ten, który mnie trzymał.
Nie miałam szans. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
Wrzeszczałam, ale to nic nie dało. Decepticon niósł mnie w stronę statku.

Obcy są wśród nasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz