11. Lekcja pierwsza + Liebster Awards

3.8K 340 35
                                    

        Ten dzień według Cole'a zdecydowanie można było zaliczyć do tych porządnie zakręconych i pełnych emocji.

        W końcu nie codziennie przez pół dnia jeździsz jak głupi, szukając kogoś i nie mając tak naprawdę żadnej wskazówki gdzie może się podziewać ta osoba. Dość niecodzienna sprawa.

        I oczywiście, że Cole wcale nie musiał się na to godzić. W końcu nie miał żadnych zobowiązań wobec Phoebe, czy jej rodziców. Jednak gdy tylko w progu domu jego wujka zawitali sąsiedzi, wyjaśniając, że Phoebe zniknęła, nie wahał się nawet przez moment.

        Poczuł tylko gwałtowny impuls, świadomość, że musi ją znaleźć.

        Od razu wsiadł w samochód, pytając jedynie czy wiedzą, gdzie mogła pójść. Oczywiście nie wiedzieli... Lecz mimo to bez wahania pojechał, nie będąc pewnym dlaczego tak gwałtownie zareagował na jej zniknięcie. W końcu ledwo co się znali...

        Oczywiście pierwszym miejscem, jakie sprawdził, był kanion, który kiedyś jej pokazał. Miał cichą nadzieję, że Phoebe miała ochotę pobyć w samotności i wybrała się właśnie tam. W ich wspólne miejsce. Niestety, nie było po niej tam nawet śladu.

        I wtedy Cole zaczął się martwić już na poważnie. Chociaż nie powinien, to myśl, że chodzi gdzieś tam, zupełnie samotnie, nie znając swojego otoczenia, napawała go niemałym niepokojem.

        Była zupełnie samotna i bezbronna. Wszystko mogło się stać.

        A gdy nastał mrok, jego obawy znacznie wzrosły.

        Jechał już od kilku dobrych godzin, a po dziewczynie nie było ani śladu. Nikt jej nie widział, zupełnie jakby nagle rozpłynęła się w powietrzu. Jakby była jedynie jego pięknym wyobrażeniem.

        Gdy w końcu zmęczony dotarł na kompletne odludzie, zatrzymał samochód. Przetarł zmęczone i suche oczy. Podróż nie należała do mało wyczerpujących.

        Rozejrzał się wokół, starając się dostrzec cokolwiek poprzez zasłonę deszczu. Westchnął cicho i już zamierzał zawrócić, sądząc, że czarnowłosa nie mogła zajść aż tak daleko. Jednak właśnie wtedy na drodze zobaczył leżącą postać.

        Pierwsze, co przyszło mu do głowy to to, że ktoś zemdlał lub uległ jakiemuś wypadkowi. Tylko dlatego opuścił samochód, narażając się na solidne zmoknięcie. Nie chciał czuć się winny jeśli nie pomógłby potrzebującemu.

        A potem dziękował Bogu, że postanowił wysiąść. Na drodze bowiem leżała Phoebe.

        Kiedy tylko zobaczył, że jest cała i zdrowa, odetchnął z ulgą. Była przemarznięta i dziwnie nieobecna z wzrokiem wbitym w nocne niebo. Ale cała i zdrowa.

        W tamtym momencie miał ochotę porządnie nią potrząsnąć, pytając co ona sobie do cholery wyobraża doprowadzając wszystkich do przerażenia i narażając siebie na niebezpieczeństwo.

        Jednak gdy tylko zobaczył, jak cała się trzęsie, została tylko troska i zmartwienie. Dlatego właśnie niosąc ją do samochodu, szczelnie owiniętą jego kurtką, przytulał ją tak mocno, jak tylko potrafił.

        Wydawała mu się tak bardzo zagubiona. Miał nadzieję, że w ten sposób dodaje jej chociaż trochę otuchy i poczucia bezpieczeństwa.

         – Znalazłeś mnie – szepnęła, chowając swoją twarz w jego kurtce. – Potrzebowałam, by ktoś mnie znalazł. Dziękuję – powiedziała, a potem nie wiadomo kiedy odpłynęła w głęboki i, jak mu się wydawało, spokojny sen.

Pułapka wspomnieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz