36. Jedyna szansa

2.6K 305 116
                                    

Jeśli chcecie posłuchajcie tej piosenki podczas czytania. Pisałam przy niej cały ten rozdział. Niemal się poryczałam i no poprostu jakoś tak bardzo wprowadziła mnie w ten straszny i smutny nastrój... Miłego czytania :*

        Poczuła, jak chłopak delikatnie popycha ją do tyłu, do momentu aż jej ciało wylądowało na drewnianej podłodze. Sapnęła cicho, umieszczając swoje dłonie na jego silnych ramionach i delikatnie muskając jego wargi.

        – Cole – wyszeptała cicho, pomiędzy kolejnymi pocałunkami, gdy chwycił dłońmi jej policzki, muskając je delikatnie swoimi palcami.

        Ten dotyk i uczucie mogła porównać do delikatnego muskania piórek czy motyla. Był taki delikatny, a ona dosłownie się pod nim rozpływała...

        Teraz leżąc na starym, twardym łóżku to wspomnienie wydawało jej się tak bardzo odległe i zupełnie nierealne. Jakby nigdy się nie zdarzyło... Już w niczym nie przypominała tamtej radosnej dziewczyny, która cieszyła się chwilami spędzonymi z chłopakiem.

        Nie było już tej Phoebe. Została tylko zwykła powłoka, jej bezwładne ciało bez duszy i jakichkolwiek uczuć. Była pusta...

        Nie była w stanie określić, ile dokładnie minęło. Czy był to tydzień, dwa, a może więcej. Dnie zlewały się ze sobą tworząc tylko jakieś zamazane wspomnienia, z których połowa była tylko czarną dziurą.

        Jonatan wstrzykiwał jej tą przezroczystą substancję za każdym razem, gdy opuszczał domek. Twierdził, że w ten sposób nie będzie tęsknić, gdy go nie będzie. A potem wracał... i sprawiał, że była wrakiem samej siebie. Cudem egzystującym ciałem bez wnętrza. Za każdym razem rozrywał jej serce na strzępy i nie była pewna, jakim cudem jeszcze biło...

        Każdy najmniejszy dotyk, każdy gwałt i sponiewieranie odbijało się na niej piętnem. Nie była w stanie i nie chciała zliczyć, ile już razy posłużyła mu za dziwkę, za kogoś, kto służył zaspokojeniu jego podniecenia. Ile razy pieprzył ją aż zabrakło jej tchu i miała ochotę umrzeć...

        Każdy raz bolał tak samo mocno. Jakby ktoś wypalał rozżarzonym prętem na jej skórze kolejne blizny. Jedyne, co się zmieniało każdego dnia, to jej zobojętnienie. Każdego dnia uczyła się, jak nie pokazywać mu swoich emocji, aż w końcu opanowała to do perfekcji.

        Potrafiła leżeć bez ruchu pozwalając sobie jedynie na kilka pojedynczych łez, na które nawet nie zwracał uwagi. Żadnego szlochu, szarpania się czy błagania. Już nie walczyła, bo uważała, że i tak nie ma czego ratować... Była nikim...

        Ale tego dnia było inaczej...

        Nie wiedziała za sprawą czego pojawiła się w niej ta nagła chęć walki. Czy po prostu chciała chociaż spróbować, czy może to wspomnienia związane z Colem ją do tego natchnęły. Gdzieś w głębi duszy pragnęła znaleźć się w jego ramionach i usłyszeć jak mówi, że wszystko będzie dobrze.

        Nawet jeśli to byłaby całkowita nieprawda, nawet jeśli chwilę później miałaby umrzeć. Chciała po prostu ostatni raz go przytulić i powiedzieć jak wspaniały jest, jak wiele mu zawdzięcza i jak bardzo go kocha pomimo swojej złamanej duszy i już nieistniejącego serca.

        I może to było zupełnie niedorzeczne i śmieszne. Kompletnym paradoksem był fakt, że uświadomiła sobie to wszystko dopiero pośród tego całego cierpienia i bólu... Jednak prawda była taka, że tylko ta nikła myśl o chłopaku i wspomnienie jego „Kocham cię" pozwalało jej przetrwać, nawet jeśli w rzeczywistości wolałaby umrzeć.

Pułapka wspomnieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz