4 grudnia 2007
Odkładam kolejną mokrą, już chusteczkę na przepełniony, szklany stolik, gdy po mieszkaniu roznosi się pukanie. Podnoszę się, biorąc głęboki wdech, jednocześnie próbując się uspokoić. Jednak gdy otwieram drzwi, z moich oczu nadal spływają łzy. Za progiem stoi czarnowłosy, którego dostrzegam tylko zamglony kontur. Na mój widok marszczy brwi.
-Jack? Co tu robisz?- Pytam, pociągając nosem.
-Mam koncert we Francji. Dlaczego płaczesz? Coś się stało?- Widzę na jego twarzy zmartwienie.
-Wchodź do środka. Nie będziemy tak stać w progu.- Przechodzimy do salonu.- Napijesz cię czegoś?- Przecieram oczy, ale łzy nie odpuszczają.
-Nawet mnie nie denerwuj. Siadaj i mów co się dzieje.- Sadza mnie na sofie, a sam zajmuje miejsce obok mnie.- Tym bardziej ta sterta chusteczek mnie niepokoi. Zużyłaś całe pudełko?
-Prawie.- Zagryzam wargę.
-Coś się stało z Jaredem? Terrym? Kimś z twojej rodziny?- Dopytuje, a ja przeczę ruchem głowy.- To co się stało?
-Byłam dzisiaj u lekarza...- Zaczynam, ale muzyk mi przerywa.
-Jesteś chora?- Uśmiecham się lekko, widząc jak bardzo się tym przejmuje.
-Nie. Jestem w ciąży.- Po raz kolejny pociągam nosem, a ten znów marszczy brwi.
-Nie cieszysz się?
-Bardzo się cieszę. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa, po prostu byłam na USG i słyszałam bicie serca tej małej istotki. Od tamtej pory płaczę.- Wycieram łzy dłonią, po raz kolejny próbując się uspokoić i tym razem mi chyba wychodzi, bo wyrównuję oddech.- Nawet nie wiesz, jak ludzie w metrze się na mnie gapili.- Mężczyzna prycha, całując mnie we włosy.
-Jesteś totalnie niepoprawna. Nawet nie wiesz jak się przestraszyłem.- Kręci głową z politowaniem.- Jak zareagował na to Leto?- White opada na oparcie kanapy.
-Jeszcze nie wie.- Mój przyjaciel unosi prawą brew w górę.- Nie chcę go martwić. Kręci teraz film, ma trasę.- Mruczę.
-Z tego co wiem, to trasa trwa do czerwca, czy nawet lipca, więc raczej nie ukryjesz tego do tego czasu.- Śmieję się.
-Przynajmniej do jego urodzin. Mam nadzieję, że się wtedy zjawisz.- Robię proszącą minkę.- Chociaż w sumie to święta, więc się nie obrażę, ale zrobię ci dużo zdjęć.
-Mam nadzieję.- Uśmiecha się.- A teraz mam ochotę na kawę.- Podnosi się.- Zrobić ci?
-Ja zrobię.- Mówię, idąc jego przykładem.
-Poradzę sobie. Ty nie możesz się teraz przemęczać.- Krzywię się, mimo wszystko podążając za nim do kuchni. Obserwuje jak przeszukuje szafki, szukając zapewne kubka.
-Właśnie dlatego nie mówiłam o tym Jaredowi. Jesteście tacy sami.- Podchodzę do niego i otwieram szafkę, w której przetrzymuję kolekcje naczyń, poszukiwanych przez niego. Wyjmuję dwa z nich. Jeden z Kubusiem Puchatkiem, kupiony na targu, gdy zwiedzaliśmy Paryż w wolny weekend z Jayem i drugi z Kłapouchym z tego samego miejsca, ale kupiony kiedy indziej.
-Martwimy się o ciebie.- Wzrusza ramionami.- Porównujesz mnie do tego pesymisty?- Wskazuje na rysunek na kubku.
-Tak, a siebie do grubego Kubusia. Ty to masz czasem kosmiczne pomysły.- Mruczę.
-No co? Za niedługo będziesz miała jeszcze większy.- Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
-Czy mi się zdaje, czy robisz się coraz wredniejszy?- Opieram się o blat, jednocześnie wrzucając do mojego naczynia torebkę z herbatą.
-Tak to już bywa. Gdzie trzymasz kawę?
-Stoi przed tobą, ślepcu.- Wskazuje na słoik ze zmielonymi ziarnami, znajdujący się centralnie przed muzykiem.- Do kiedy będziesz w Paryżu?
-Jutro z samego rana lecę z Meg do NY, a czemu pytasz?- Robię dziubek, zastanawiając się nad jedną rzeczą.
-Macie jeszcze miejsce w bagażu?- Przyglądam się jak zalewa nasze kubki wodą.
-U mnie w torbie jest sporo miejsca. Zgaduję, że mam coś przekazać twojemu ojcu?
-Chyba za dobrze mnie znasz.- Łapię swoje naczynie i kładę je na stole. John idzie moim przykładem.- Znalazłam na targu białe i różowe światełka, które mi się przydadzą. Dałbyś radę je przewieść, tak, żeby coś z nich zostało?
-Myślę, że to da się zrobić, aczkolwiek zdjęcia z niespodzianki muszą trafić do mnie, bo ciekawi mnie w jaki sposób to zaplanowałaś.
CZYTASZ
Bright Lights
FanfictionNajpierw zaplątały się w sobie nasze spojrzenia, potem splatały się słowa, po nich splotły się dłonie, a potem to już poszło i teraz cali jesteśmy splątani ze sobą nie do rozplątania.