MARZEC 2006
Jak zwykle biegnę ulicą w kierunku Art Partner Terry'ego Richardson'a, tylko tym razem mam na nogach szpilki. Byle tak dalej, a długo nie pożyję. Mogłam wziąć je do torby, a potem je ubrać, zważywszy na to, że nawet w trampkach nogi mi się plączą. Jestem już spóźniona. On mnie zabije. Ja to wiem. Nagle wpadam na kogoś. Spoglądam w górę i już wiem, że on tak łatwo nie odpuści. A jego oczy? Nie można zapomnieć takiego spojrzenia. Tych niebieskich tęczówek, które mówią; „Nic przede mną nie ukryjesz". Och, jak ja tęskniłam za tym spojrzeniem. Odsuwa mnie na niecałe pół metra, ale nadal trzyma w ramionach. Patrzę w jego niebieskie oczy.
-Cześć.- Mówi, a ja mimowolnie uśmiecham się.- Gdzie się tak śpieszysz?
-Do pracy. Jestem spóźniona.- Odpowiadam.
-Muszę z kimś pogadać...- Przerywam mu.
-Muszę iść, on mnie zabije.- Wyszarpuję się.- Jeszcze mnie spotkasz.- Odwracam się.- Cierpliwości.- Unoszę leciutko kąciki ust w jego kierunku i biegnę dalej. Po niespełna 5 minutach wpadam do Art Partner. Za ladą siedzi Emily, która pracuje tu od pół roku, a zna wszystkich pracowników tego budynku, każdy najmniejszy szczegół z ich życia. No dobra, o mnie nie wie prawie nic. Oprócz tych wszystkich spóźnień. To dlatego, że pilnuję się, kiedy z nią rozmawiam. Recepcjonistka jest w moim wieku, ale w przeciwieństwie do mnie ma krótkie, blond włosy. Moje sięgają do połowy ramion i są czarne.
-Terry cię wzywał. Jest wkurzony.- Mówi, wskazując na windę.
-Spodziewałam się tego.- Mruczę, nim stalowe drzwi się zatrzasną. Wchodzę do gabineta szefa. Mężczyzna mierzy we mnie palcem z mordem w oczach. Już do tego przywykłam.
-Trzecie spóźnienie w tym tygodniu.- Zaczyna.- A dzisiaj środa.
-Tak, wiem. Przepraszam.- Spuszczam wzrok.- Tylko budziki mi nie działają.
-Kupię ci taki, że zadziała.- Przewracam oczami.- Z kim mam dzisiaj sesje?- Wyciągam z torby kalendarz i otwieram na dniu dzisiejszym.
-Jon Kortajarena.- Odpowiadam w chwili, gdy telefon mężczyzny zaczyna dzwonić. Odbiera, a ja siadam na fotelu, który normalnie zajmuje mężczyzna. Zielonooki przegania mnie ręką i sam zajmuje to miejsce. Mi zostaje sofa.
-Halo?.... Jared, to ty?... Dobra, już tam jadę... Na razie...- Chowa komórkę do kieszeni dżinsów.- Zmiana planów. Jedziemy do mojego apartamentu.
-A co z Jon'em?- On nigdy nie był zbytnio ogarnięty, dlatego właśnie ma mnie.
-Niech będzie u mnie o 14. Tam zrobimy sesje. Poczekaj na mnie przy recepcji, ja spakuję sprzęt.- Znów jadę widną, tym razem w dół. Zatrzymuję się przy Emily. Dziewczyna wpatruje się we mnie zaciekawiona.
-Wywalił cię?- Pyta prosto z mostu. Uśmiecham się, przecząc- Masz z nim romans, czy co, że jeszcze nie wyleciałaś?
-Po prostu beze mnie by sobie nie poradził.- Wzruszam ramionami.
-Co ty robisz, że się spóźniasz?- Pyta w pewnym momencie.
-Śpię. To silniejsze ode mnie.- Blondynka chichota.- Pożycz mi grzebień.- Podaje mi przedmiot, a ja przeczesuję swoje czarne włosy, po czym wiążę je w kucyk.- Masz może jeszcze coś do jedzenia? Nie zdążyłam sobie nic kupić.- Drapię się z tyłu głowy.
-Niestety.- Obok nas pojawia się mężczyzna.
-No, wreszcie wyglądasz jak człowiek.- Zwraca się do mnie, a ja przewracam oczami, tak jak mam to w zwyczaju.- A teraz chodź.- Wychodzimy z budynku. Podczas, gdy on łapie taksówkę, ja kupuję w pobliskim kiosku kanapkę i półlitrową butelkę wody oraz batonika. Po chwili wsiadamy do taksówki, a ona rusza w kierunku apartamentu Terry'ego. Rzucam mu batona.- Muszę z tobą poważnie porozmawiać.- Zaczyna.- Dlaczego ty się tak spóźniasz? Tak dalej być nie może.
CZYTASZ
Bright Lights
FanfictieNajpierw zaplątały się w sobie nasze spojrzenia, potem splatały się słowa, po nich splotły się dłonie, a potem to już poszło i teraz cali jesteśmy splątani ze sobą nie do rozplątania.