101. DELEGACJA Z MARSA

85 9 9
                                    


12 czerwiec 2013

Wchodzimy do szpitala. Jared podchodzi do recepcji, a ja zostaję kilka kroków dalej, obejmując średniej wielkości misia. Po chwili mężczyzna wraca do mnie, łapie mnie za rękę i wskazuje na windę.

-Drugie piętro. Pokój numer osiemdziesiąt cztery.- Oznajmia, naciskając przycisk. Przez moment czekamy, a potem wchodzimy do metalowej klatki.

-Jay, wiesz, że sprawa się skomplikowała?- Pytam, a ten spogląda na mnie, marszcząc jednocześnie brwi.

-O co ci znów chodzi?- Nachyla się i cmoka mnie w czubek głowy.

-Ani Emma, ani Vicki nie pojadą w trasę, bo będą się opiekować dzieciakami. Nie mamy z kim zostawiać Luckie w czasie koncertów.- Zauważam,a ten wywraca oczami.

-Coś wymyślimy.- Znów mnie całuje, a drzwi się otwierają. Wychodzimy na korytarz. Rozglądamy się dookoła, szukając odpowiedniej sali. W końcu ją znajdujemy. Pukamy cicho, a po równie cichym "proszę", otwieramy drzwi. Na szpitalnym łóżku siedzi Bosanko z noworodkiem na rękach.

-Dzień dobry, mamuśko.- Wchodzimy do środka, a kobieta robi zaskoczoną minę.

-Co wy tu robicie?- Pyta, a do pomieszczenia wpada Tomislav.

-Was tu się nie spodziewałem.- Rzuca, ale cmoka mnie w policzek.- Co tu robicie?- Przesuwa z kąta krzesło i stawia je obok drugiego, tuż koło łóżka, a sam siada na pościeli.- Rozgośćcie się.

-Przybywamy z delegacją prosto z Marsa, żeby pogratulować wam zostania rodzicami.- Mówi Jared z szerokim uśmiechem.- I mamy prezent dla nowego Marsjanka.- Zabiera mi miśka i odkłada do koło przyjaciela z zespołu.- Tylko, Tomo, to dla twojego syna.- Wskazuje na niego palcem wskazującym, co wygląda jakby mu groził.

-Po prostu, Jay chciał powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwi, że nasza rodzinka się powiększyła i to o troje dzieciaków.- Siadam na jednym z krzeseł, a niebieskooki zajmuje drugie.- Jak się czujesz? Nie jesteś zmęczona porodem?- Zwracam się do kobiety.

-Wszystko trwało tylko dwie godziny, więc nie mam na co narzekać.- Odpowiada z szerokim uśmiechem. Zresztą, jeszcze chyba nie widziałam, żeby żona gitarzysty się nie uśmiechała.- A jak Emma?

-W porządku. Zaglądneliśmy do niej rano i oficjalnie poznaliśmy Michaela i Andrewa Leto. A wasz synek jaki będzie miał imię?- Przenoszę wzrok z kobiety na jej męża i z powrotem.

-Właściwie to nie mamy jeszcze dla niego imienia.- Przyznaje Chorwat, drapiąc się po tyle głowy.- Niby myśleliśmy nad tym od początku, ale jakoś żadne nam nie przypadło do gustu. Zresztą, nasz syn nie ma jeszcze dwudziestu czterech godzin, a ty pytasz się o imię.- Wskazuje na mnie, mrużąc oczy.- Przypomnij ile wy zastanawialiście się nad imieniem dla Luckie.

-O jeny, drobny szczegół.- Mruczę, machając dłonią z lekceważeniem.- Czepiacie się.

-Dobra, dobra, ale gdzie wasza córa?- Muzyk marszczy brwi.

-Została w LA z mamą i Carlem.

***

Wchodzę do pokoju gościnnego w domu Milicievica, który został z żoną i synkiem w szpitalu, a nam udostępnili swój domek na przedmieściach Indian Village. Na łóżku siedzi Jared z moim laptopem na kolanach.

-Jay, co ty robisz?- Pytam, marszcząc brwi.

-Dzwonię na Skypie do mamy.- Odpowiada. Siadam koło niego, a połączenie odbiera Carl.

-Cześć.- Zaczyna.- Nie uwierzycie kto się za wami stęsknił.- Zaczyna, a za jego głową pojawia się Luckie.- Patrz, słoneczko, kto dzwoni.- Dziewczynka opiera rączki na ramionach swojego przybranego dziadka, a ja wnioskuję, że mężczyzna po prostu siedzi na dywanie, a nasza córka siedzi na kanapie za nim.

-Mama! Tata!- Woła, a na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech.

-Cześć, kochanie.- Mówię.- Jak u dziadków?- Pytam, chociaż Elizabeth i tak nie będzie mi wstanie odpowiedzieć na tak skomplikowane dla niej pytanie, bo umie tylko kilka podstawowych słówek.

-Wszyscy bawimy się wyśmienicie.- Odzywa się Constance, pojawiając się obok dziewczynki.- Możecie ją zostawiać u nas częściej.- Przekłada czarnowłosą na swoje kolana.- Carl, siądź jak człowiek.- Zwraca się do swojego byłego męża.- A tobie, Mutie, zabroniłam spać na fotelu, pamiętasz?- Tym razem mówi do swojej suczki.

-Mam nadzieję, że mała jest grzeczna.- Zaczyna muzyk.

-Jeszcze nigdy nie opiekowałam się takim grzecznym dzieckiem.- Lekarz siada obok niego.- Będzie gorzej jak Mikey i Andy odziedziczą charakterki po Shannonie. Wtedy to ja się chyba załamię.- Wzdycha.


---------------------------------------------------------

PS. Nadal czekam na propozycje imion dla synka Tomo ;)

Bright LightsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz