ROZDZIAŁ SPECJALNY 3- CONSTANCE

68 6 4
                                    

Przeglądam szafę, szukając czegoś, co mogłabym ubrać na dzisiejsze spotkanie.  W końcu, po kilku minutach decyduje się na zwyczajne jasne dżinsy i białą koszulkę, a do tego długi, kolorowy sweter, który zostawiam odpięty. Podchodzę do lustra i przejeżdżam usta pomadką, po czym poprawiam srebrnoszarą grzywkę. Do małej torebki wrzucam portfel, telefon i gwizdam cicho, przywołując owczarka niemieckiego.

-Jedziemy na spacerek, malutka.- Mówię, głaskając ją. Zabieram z szafki smycz i kluczyki do samochodu i wychodzę z psiną z małego domku, na obrzeżach miasta. Otwieram tylne drzwi samochodu, gdzie wskazuje zwierzak, a sama siadam za kierownicą. Wyjeżdżam na drogę i niecałe pół godziny później jestem niedaleko studia mojej synowej, do którego obiecałam potem zaglądnąć. Parkuję na chyba ostatnim wolnym miejscu i wysiadam. Zapinam Mutie smycz i kieruję się do parku, w którym umówiłam się z byłym mężem. Dostrzegam go już z daleka, siedzącego na zewnątrz kawiarni i rozglądającego się dookoła. Gdy zauważa mnie, na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech. Biorę głęboki wdech, przygotowując się mentalnie na to spotkanie. Mężczyzna podnosi się, gdy dzieli nas już tylko kilka kroków. Całuje mnie w policzek na przywitanie, po czym spogląda na owczarka.

-Jak się wabi?- Pyta, kucając, po czym głaska ją po pysku.

-Mutie.- Odpowiadam.- Przejdziemy się po parku? Obiecałam jej spacer.- Odzywam się, gdy już się prostuje.

-Tak, pewnie. Tylko zamówię sobie kawę na wynos. Wziąć ci zieloną herbatę?- Wskazuje na kawiarnie.

-Poproszę.- Uśmiecham się lekko. Przez te kilkanaście lat najwidoczniej nie zapomniał mojego ulubionego napoju.

-W takim razie poczekaj moment. Ja zaraz wracam.- Carl znika w oszklonym budynku, a ja rozglądam się dookoła. Jak przystało na Los Angeles drzewa ciągle są zielone, a słońce lekko świeci, choć czuć też lekki wiaterek. Po chwili wraca mój towarzysz z dwoma papierowymi kubkami. Podaje mi jeden i ruszamy w nieznanym mi kierunku.- Co u ciebie słychać? Słyszałam, że zostałaś babcią.- Odzywa się, spoglądając na mnie, a ja mam wrażenie, że jego wzrok przenika mnie na wylot.

-Tak.- Uśmiecham się szeroko, po czym upijam łyk, jeszcze gorącej, herbaty.- Jestem dumna z chłopców, że się wreszcie ustatkowali.- Zaczynam.- Naprawdę się o nich martwiłam.- Wzdycham przypominając sobie, choćby telefon Jareda, w którym wyznał mi, że rozstał się z Olivią. Chwała, że wszystko dobrze się skończyło.- A Luckie jest przesłodka.- Dodaje na koniec.

-Luckie?- Dziwi się.- Takie imię wybrali?

-Właściwie to tylko przezwisko. Imienia jeszcze nie wybrali, choć wydaje mi się, że zdecydują się na Elizabeth, ze względu na mamę Olivii.

-To żona Jareda, tak?- Dopytuje z wyraźnym zaciekawieniem, ale absolutnie mu się nie dziwię. Kilka lat swojego życia poświęcił na pomoc w wychowaniu moich synków. Zresztą podzielił się z nimi, jak i ze mną swoim nazwiskiem. Kiwam głową, potwierdzając.- A co z Shanem? Ostatnim razem, gdy się spotkaliśmy, było z nim kiepsko.

-Mogę śmiało stwierdzić, że zespół uratował mu życie, bo muzykę od zawsze traktował poważnie. Wyleczył się prawie ze wszystkich nałogów. Zostały mu papierosy i kawa.- Wzdycham.- Już od ponad roku oficjalnie spotyka się z byłą asystentką Jaya, chociaż wydaję mi się, że spotykali się ze sobą już od kilku lat.- Dzielę się z nim moimi obserwacjami.- No i teraz czekam na kolejnego wnuka.- Uśmiecham się szeroko, już do końca się rozluźniając.

                               *                      *                      *

Otwieram drzwi do studia i zatrzymuję się w półkroku dostrzegając bałagan jaki panuje na biurku pod ścianą. Kręcą głową z politowaniem, wypuszczając z ręki smycz, a Mutie kładzie się koło sofy. Przechodzę dalej, w kierunku odgłosów delikatnej kłótni w pomieszczeniu obok. Zaglądam do środka i dostrzegam synową z wycelowanym palcem wskazującym w Roberta.

-Co się tu dzieje?- Pytam, gdy czarnowłosa otwiera usta, by po pewnie po raz kolejny okrzyczeć współwłaściciela.

-Babu to kretyn.- Komentuje jedynie, zmierzając w moją stronę. Mężczyzna wyrzuca z siebie cichy jęk, a kobieta nachyla się i cmoka mnie w policzek.

-Wcale nie jestem kretynem.- Sprzeciwia się.

-Mhm, już ci wierzę. Dobrze, że jesteś, Connie. Przyjechałaś samochodem?- Przeciera twarz dłońmi, zmierzając do zabałaganionego biurka.

-Tak, nawet niedaleko zaparkowałam.- Odzywam się, zostawiając Greenwooda i podążając za Olivią.- A o co chodzi?

-Masz na dzisiaj jakieś plany? Muszę tu dłużej zostać, a obiecałam odebrać Luckie z LAB za pół godziny.- Przekłada jakieś papiery na kupkę obok i siada na białym krześle, po czym nachyla się, szukają zapewne czegoś w jednej z szuflad.

-Planów żadnych nie mam, ale przecież moim synom korona z głowy nie spadnie jeśli dzisiaj się nią zajmą dłużej. Za to ty, moja panno, powinnaś porządnie odpocząć.- Wskazuję na nią palcem, gdy się prostuje z kolejną porcją kartek.

-Kiedy Babu to kretyn.- Mówi głośniej, żeby jej współpracownik na pewno to usłyszał.

-Nieprawda!- Odkrzykuje jej z drugiego pomieszczenia.

-Może jakoś wam pomogę?- Proponuję.

-Raczej muszę to sama  wszystko posegregować.- Jęczy cicho, podczas gdy kupka dokumentów cały czas się powiększa.- Chociaż zawsze mogą to wszystko wziąć do domu.- Zagryza wargę, wpatrując się w wieżę.- To chyba będzie najlepszy pomysł, bo jednocześnie mogę odebrać Luckie.- Myśli na głos, po czym jej wzrok zatrzymuje się na mnie.- Właśnie! Do Laba przyszła przesyłka do ciebie.- Ponownie się nachyla, a potem wręcza mi małe pudełko.- Shan mówił, że to książka, którą ci ostatnio zamówił. Właściwie, to tylko po to prosiłam cię, żebyś tu wpadła. Skoro ja jednak wracam do domu, to sama zajmę się małą.

-A ma cię kto odwieść?- Przechyla głowę w prawo, wpatrując się w nią.

-Zawsze mogę zatrudnić tego kretyna.- Wskazuje na bruneta, niosącego jakieś pudło.

-Ja cię odwiozę, bo Babu może mieć potem problem ze znalezieniem miejsca parkingowego.

Kilkadziesiąt minut później zatrzymuję samochód na podjeździe i po chwili razem z Olivią wysiadamy. Wypuszczam owczarka z tylnego siedzenia i spostrzegam, że moja synowa stoi i tak jakby próbowała wychwycić jakieś dźwięki, tylko ja nic nie słyszę.

-Co się dzieję?- Pytam, zamykając samochód.

-Tu jest za cicho.- Mówi, ruszając.- W tym miejscu cisza występuje podobnie jak nagrywanie nowych płyt. Raz na kilka lat.- Dodaje, otwierając drzwi wejściowe, ale nawet teraz nie dociera do nas żaden dźwięk. Wchodzimy głębiej i zagadka ciszy rozwiązuje się dokładnie w tym samym momencie, gdy dostrzegamy śpiąca w przenośnym łóżeczku Luckie i w podobnym stanie chłopców na kanapie obok.

-No takiego widoku się nie spodziewałam.- Komentuję szeptem.

            *                      *                      *

Odkładam szklankę z wodą na szklany stolik, a obok mnie siada Jared z moją wnuczką na rękach. W salonie pojawia się też mój drugi syn, który nachyla się nad fotelem, na którym siedzi jego dziewczyna i cmoka ją w czubek głowy. Spoglądam na zegarek na nadgarstku, który wskazuję już siedemnastą.

-Ja się chyba będę powoli zbierać.- Mówię.

-Mamo, poczekaj jeszcze chwilkę.- Odzywa się Jay.- W związku z tym, że jesteśmy tu w porządnym składzie, chcieliśmy ogłosić z Lee, że wybraliśmy imię dla Luckie.- Uśmiecha się.- Możecie oficjalnie przywitać się z Elizabeth Ruby Leto.- Unosi kąciki ust jeszcze wyżej, a moje przypuszczenia co do imienia się potwierdzają.

---------------------------
Wybaczcie, że nie było wczoraj rozdziału, ale nie jest jeszcze nie gotowy (szczegół, że w ogóle jeszcze nie istnieje), ale w zamian dodaję dodatek, a zaległy rozdział dodam jeszcze w tym tygodniu 😘😘😘😘

Bright LightsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz