89. POGODZENI

60 8 2
                                    

20 maj 2012

Zatrzymuję się, dostrzegając pochylającą się postać nad grobem mamy. Nie wykonuję żadnego ruchu dopóki owa osoba nie prostuje się i nie rozpoznaje w niej babci. Wzdycham cicho, bo nawet w snach nie spodziewałam się jej spotkać, a co dopiero tutaj. Zresztą, ostatnio rozmawiałam z nią, gdy dzwoniłam do Henrego poinformować go o moim rozstaniu z Jaredem, więc to było ponad dwa lata temu, chociaż jej słowa pamiętam jakby to było wczoraj. Zaraz po tym jak oznajmiłam jej, że już nie jestem zaręczona, ona powiedziała tylko: „Mówiłam ci, że cię w końcu rzuci.”. Zaraz potem wytłumaczyłam jej zapłakanym głosem, że było całkowicie na odwód i poprosiłam do telefonu Henrego. Od tamtej pory nie miałam okazji jej spotkać. Mimo wszystko ruszam w jej kierunku, jednocześnie dostrzegając świeże kwiaty na nagrobku.

-Co tu robisz?- Pytam, przyciągając jej uwagę. Kobieta odwraca się i przez  moment przygląda mi się z szeroko otwartymi oczami. Dostrzegam, że Henry nie kłamał i Alice naprawdę dużo schudła i teraz śmiało można ją porównać ze szkieletem. W dodatku jej skóra ma szary, niezdrowy odcień.

-Olivia?- Odzywa się cicho.- Przyszłam do Elizy.- Wskazuje na miejsce pochówku mamy.- Co u ciebie słychać?- Pyta ze szczerą ciekawością, ale zanim nawet otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ta kontynuuje.- Ja naprawdę cię przepraszam, za to co wtedy powiedziałam. Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło. Mam nadzieję, że chociaż teraz jesteś szczęśliwa.- Kończy.

-Jestem.- Odzywam się krótko, z lekkim uśmiechem i podchodzę jeszcze bliżej, obejmując ją ramieniem. Nie ważne jaka była, ale to w końcu moja babcia.- Tęskniłam za tobą.- Całuję ją w policzek.

-Ja za tobą też, malutka.- Puszczam ją i dostrzegam łzę na jej policzku.- To prawda, co piszą w gazetach? Wróciłaś do Jareda i macie dziecko?- Dopytuje.

-Tak, zostałaś prababcią.- Znów unoszę lekko kąciki ust.

-Jak ma na imię?

-Elizabeth Ruby.- Kobieta błądzi spojrzeniem po otoczeniu.- Po mamie i po babci Jaya.- Tłumaczę.- Myślałam, że Henry ci o tym powiedział, gdy ostatnio się spotkaliście.

-Lee, to nie takie proste. Odkąd się wyprowadził, nie zamienił ze mną ani jednego słowa. Wszystko załatwia przez adwokata.- Wzdycha.- A najgorzej jest to, że w ten dzień, gdy wyszedł z domu z walizkami uświadomiłam sobie, że ja naprawdę go kocham. Tylko po tym co mu zrobiłam, nie zasługuję na miłość nikogo.- Spuszcza głowę, a ja ponownie ją przytulam.

-To nie prawda. Każdy zasługuje na miłość. Nawet najgorszy człowiek na świecie.- Odsuwam się od niej i odkładam na nagrobku już całkiem sponiewierane kwiaty.- Ty w ogóle jesz cokolwiek? Nie chcę cię obrazić, ale wyglądasz strasznie.- Komentuję, a ta wzdycha cicho.

-Jestem chora.- Szepcze, tak jakby chciała, żebym jednak tego nie usłyszała. Marszczę brwi, zastanawiając się czy aby na pewno się nie przesłyszałam.

-Na co?- Dopytuję mimo wszystko.

-Mam raka.- Tym razem otwieram szeroko oczy, zastanawiając się jednocześnie dlaczego dziadek mi o tym nie powiedział.- Henry o niczym nie wie.- Dodaje, tak jakby czytała mi w myślach.

-Kiedy się o tym dowiedziałaś?

-Cztery lata temu.- Po raz kolejny wzdycha.- Nie chciałam nikogo martwić, poza tym był łagodny. Odkryto go przez przypadek, na jakiś tam badaniach kontrolnych.- Macha dłonią, próbując mnie chyba zbyć.

-Ale?- Dopytuję. Nie odpuszczę tak łatwo.

-Tym razem złośliwy. Ale nie mów o tym nikomu.- Wpatruje się we mnie jasno brązowymi oczami. Co ciekawe, od kilkudziesięciu pokoleń, każda urodzona dziewczynka dziedziczyła czarne włosy po matce i oczy po ojcu, co tłumaczy moje zielone tęczówki po Terrym i niebiesiutkie Luckie po Jaredzie. Do tej pory, gdy tylko pomyślę o mamie widzę jej lśniące ciemne, prawie czarne oczy, dokładnie takie same jak u Henrego.

-Kim tak naprawdę jest ojciec mamy?- Postanawiam zaryzykować. Zawsze twierdziła, że nie znała tego człowieka, ale nie do końca jej wierzyłam.

-Henry.- Odpowiada, nawet bez zająknięcia.- Nie mówiłam mu o tym, bo zabrałby mi Elizę i zostawiłby mnie samą.

***

Otwieram drzwi do domu i przepuszczam w nich kobietę. W przedpokoju obie zdejmujemy buty i wchodzimy w głąb. Pierwszą osobą na którą trafiamy jest mój ojciec w salonie, odwrócony do nas tyłem.

-Cześć, tato.- Mówię, odkładając torebkę na szafkę przy ścianie, na której już leży mała torebka Constance i wielka Emmy, a to oznacza zjazd rodzinny. Fotograf odwraca się z moją córeczką na rękach i dostrzega tym samym babcie stojącą obok mnie.

-Dzień dobry, Alice.- Mówi, nie dając po sobie poznać nawet zdziwienia. Chociaż pewnie tak jak ja, nie spodziewał się jej już spotkać. Szczególnie, że kobieta nigdy za nim nie przepadała.

-Gdzie reszta?- Pytam, nie dając im czasu na dłuższą wymianę zdań.

-Jared, Shannon w studiu.- Wskazuje na podłogę, mając na myśli pomieszczenie pod nim.- Emma i Skinny w biurze.- Tym razem wskazuje sufit.- A Connie, Henry i Carl w kuchni.- Kończy. Niecały tydzień temu, Constance zaprosiła swoich synów do kawiarni na spotkanie z ich przybranym ojcem, po którym zachowali nazwiska. Jared wrócił do domu trochę zagubiony, bo nie licząc tych kilkunastu sekund w szpitalu, ostatnim razem widział się z mężczyzną prawie dwadzieścia lat temu. Ale gdy wczoraj zaprosiliśmy Carla na kolekcję, by poznał swoją przybraną wnuczkę, oboje zachowywali się, tak jakby nigdy nie stracili kontaktu i najwidoczniej dzisiaj też nas odwiedził, tym razem ze swoją byłą żoną.

-Dawno temu wstała?- Podchodzę bliżej i wyciągam ręce po malutką.

-Jakieś dziesięć minut temu.- Jego wzrok pada na kobietę, która ciągle swoi między przedpokojem, a salonem.- Co ona tu robi?- Pyta szeptem, tak żebym tylko ja mogła to usłyszeć.

-Babcia przyszła poznać swoją prawnuczkę.- Odpowiadam na głos, a z dołu dociera do nas szmer rozmów.- Podejdź bliżej, Terry cię nie zje.- Śmieję się cicho, chcąc rozładować chociaż trochę napięcie jakie tu panuje. Alice podchodzi kilka kroków i spoglądając na dziewczynkę na jej twarzy ​pojawia się delikatny uśmiech.

-Jest śliczna. Wyglądałaś tak samo.- Odzywa się, a zielonooki siada na sofie, nie spuszczając z niej wzroku.

-Mówiłem im dokładnie to samo.- Odwracam głowę w kierunku głosu i w przejściu do kuchni dostrzegam dziadka. Podchodzi bliżej, ale mimo wszystko utrzymuje półtora metrowy dystans.- Co tu robisz?

-Zaprosiłam ją.- Odpowiadam za kobietę, a do salonu wchodzą muzycy. Przyglądam się jak po twarzy mojego męża przebiega lekkie zdziwienie, ale zaraz potem opanowuje się.

-Dzień dobry, Alice.- Mówi, jak na kulturalnego człowieka przystało. Podchodzi do nas i najpierw całuje w główkę Luckie, a potem cmoka mnie szybko w usta.- Napijesz się czegoś?- Zwraca się do kobiety, która wygląda na szczerze zdziwioną. Chociaż nie dziwię się jej. Spotkali się raz i raczej nie wspominamy tego najlepiej.

-Mógłbym poprosić szklankę wody?

-Ktoś, coś?- Pyta reszty.

-Dla mnie kawa.- Odzywa się Shannon.- Hej, Jay, przyjąłeś tą rolę w filmie?

-Wczoraj dzwoniłem do reżysera.- Odpowiada, kiwając jednocześnie głową w górę i dół.

-----------------------------
Witam wszystkich i od razu chcę przeprosić za opóźnienia, ale pomimo pomysłu na ten rozdział, nie umiałam tego obrać w słowa, więc wyszło, co wyszło, a znów zmieniać kolejny raz nie miałam siły. Rozdział dzisiejszy dodam trochę później.

Bright LightsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz