103. TRASĘ CZAS ZACZĄĆ

67 9 4
                                    

10 lipiec 2013

Przyglądam się jak najpiękniejsza kobieta na świecie naciąga na swoje zgrabne nogi obcisłe dżinsy, podskakując przy tym chyba w każdą możliwą stronę. Gdy już kończy swój pokaz skoków, zdejmuje jedną z moich dłuższych koszulek, w której zazwyczaj śpi i ubiera inną, również moją. Przeczesuje jeszcze włosy palcami, a następnie odwraca się w moim kierunku ze wzrokiem, mówiącym, że raczej dłużej tu nie poleżę.

-Wstawaj, leniu śmierdzący.- Mówi, a ja mogę się tylko uśmiechnąć na tą zniewagę. Olivia na czworaka przechodzi po pościeli w moim kierunku, a gdy już jest w dogodnej dla mnie odległości, nachylam się i cmokam ją w usta.

-Kocham cię.- Mówię, a teraz to ona się uśmiecha. W jej oczach dostrzegam, że jest szczęśliwa i to właśnie mnie najbardziej cieszy.

-Ja ciebie też, ale to nic nie zmienia. Wstawaj i idź zrobić śniadanie.- Podnosi się i po chwili znika gdzieś na korytarzu. Zresztą ja sam wstaję, ślę łóżko, przebieram się w jakieś wygodne dresy i wychodzę. Drzwi do łazienki są otwarte, więc zaglądam do pomieszczenia, gdzie moja żona czyści zęby przy umywalce. Podchodzę do niej i chwytam swoją szczoteczkę.- Miałeś śniadanie zrobić.- Zaczyna z pianą w ustach, gdy ja nakładam pastę.

-Pozwól mi chociaż pozbyć się tego zapachu z ust.- Odpowiadam. Czyszcząc zęby przyglądam jej się, stojącej po drugiej stronie umywalki. Po odłożeniu swojej szczoteczki na miejsce zielonooka stula się we mnie i stoi tak, dopóki i ja nie skończę swojej czynności.

-Jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi, że cię mam.- Mruczy.

-Chyba raczej na odwrót, Aniele.- Całuję ją w czubek głowy.- Idź do Ellie, ja się zajmę śniadniem

Schodzę na parter, jednocześnie ziewając. Wchodzę do kuchni, a tam robię najprostszą na świecie owsiankę z mlekiem wegańskim. Z lodówki wyciągam też jogurcik dla Elizabeth, żeby choć odrobinę się ogrzał. W momencie, gdy przekładam płatki do misek do kuchni wchodzi Olivia z naszą córką na rękach.

-Tata!- Woła mała, a ja odwracam się w jej kierunku z uśmiechem.

-Cześć, Luckie.- Cmokam ją w główkę.- Jak się spało?- Łapię jej rączkę i ją też całuję.

-Się właśnie nie spało.- Komentuje pani fotograf, sadzając małą na krzesełku.- Kto to się bawił Bubu?- Czarnowłosa wyciąga łyżkę i łyżeczkę. Większą odkłada na stole. Przekładam nasze śniadanie i siadam na jednym z krzeseł.- Jay, dzwoniłeś wczoraj do Connie?- Krzywię się, bo całkowicie o tym zapomniałem.

-Zaraz zadzwonię.- Odpowiadam, a ta kręci głową z politowaniem.

-Musisz wybrać się do lekarza. To już skleroza, staruszku.- Śmieje się, jednocześnie karmiąc Ellie.

-Powtarzam mu to od lat.- Odzywa się doskonale przeze mnie znany głos, który niestety towarzyszy mi od moich narodzin.- Zaczynam doceniać ten wasz domek i ciszę jaka tu panuje- Dodaję, stając przy blacie.- Kawy?- Wsadzam łyżkę z owsianką do ust, starając się nie komentować niespodziewanego przybycia tego kurdupla.

-Ja po proszę.- Zgłasza się Olivia.- Jak tu się znalazłeś? Byłam pewna, że wieczorem zamykałam dom na klucz. Zresztą Jared potem jeszcze to sprawdził.- Marszczy brwi. Od kiedy w naszym życiu pojawiała się Elizabeth wszystko się zmieniło, łącznie z zamykaniem drzwi na klucz.

-Dorobiłem się własny.- Macha w powietrzu pękiem metalowych przedmiotów.- A te twoje oddaję.- Rzuca na stół moje własne, przez które przeszukałem cały budynek, nie zapominając o Labie. Trzy razy w dodatku. Łapię je i z miłością przytulam.

-Mówiłem, że nie mogły tak zniknąć?!- Zwracam się do żony, a ta wywraca oczami.

-A przypomnij sobie jak zgubiłeś te do mieszkania w Nowym Jorku.- Wraca do karmienia naszej córki jogurcikiem.- Co prawda, znalazłam je, ale w moich spodniach świeżo wypranych.

-I chyba to się powinno liczyć.- Zamykam ten temat.- Shan, czego tu właściwie szukasz?- Pytam brata, który właśnie siada obok mnie.

-Przyjechałem po chwilę spokoju. Mickey dopiero zasnął, a Andy się właśnie obudził. Nie spałem całą noc.- Jęczy, uderzając głową w stolik.

-I zostawiłeś tak Emmę?- Zarzucam mu Lee, zresztą mam ochotę zrobić to samo.

-Nie. Em pojechała do sklepu. Carl do nas wpadł i zaoferował, że się zajmie dziećmi.- Unosi się, tym razem z uśmiechem na ustach.- Jednocześnie chciałbym spędzić z chłopcami te ostatnie godziny, ale jak już tak wrzeszczą, to mi się odechciewa. Dlaczego nie mogli mi się trafić takie grzeczne dzieci jak Luckie, albo chociaż Hay.

-Może gdybyś nie był takim wrzodem na tyłku chociaż jedno, było by spokojne?- Proponuję, ale zostaję tylko zmrożony wzrokiem przez perkusistę.

-Przymknij się, dupku. Łep mi pęka od twoich wrzasków.

-A myślałem, że od wrzasku twoich dzieci.- Uśmiecham się szeroko, bo to akurat mi się udało.

-Najlepiej będzie jeśli obaj się zamkniecie?- Rzuca Olivia.- Bo teraz mnie boli głowa od waszych wrzasków.- Dodaje, wycierając buzię naszej córeczce, po czym odwraca się do swojego śniadania.

***

Wkładam ostatnią walizkę do samochodu, po czym odwracam się do Olivii, zapinającej Elizabeth w foteliku.

-Jesteś pewna, że wszystko spakowaliśmy?- Pytam, a ta prostuje się.

-Przecież już ci mówiłam, że mam wrażenie, że czegoś nie wzięliśmy.- Marszczy czoło, jakby zastanawiała się, co to za przedmiot.- Najwyżej będziemy się martwić na miejscu. Na pewno wszystkie dokumenty mam, a to jest najważniejsze.- Zamykam bagażnik i podchodzę do niej. Cmokam ją w usta, a potem siadam na miejscu kierowcy. Po chwili Lee pojawia się obok mnie. Odwraca się jeszcze, zaglądając do Ellie.- Bubu też z nami jedzie, więc może niepotrzebnie panikuję?- Rzuca.

-Na pewno.- Uśmiecham się lekko.- Zadzwoń do mamy i Carla, że już wyjeżdżamy.- Odpalam samochód, a chwilę później jesteśmy już na drodze.

-Cześć, Connie. My już jedziemy... Za jakieś dziesięć minut... Dobrze... Pa.- Kobieta odkłada telefon do torebki i spogląda na mnie.- Do tej pory nie wiem jak namówiłeś ją, żeby z nami pojechała.- Komentuje, a ja uśmiecham się szeroko.

-To akurat było proste. Gorzej było z Carlem. Oni chyba naprawdę do siebie wrócili.- Mruczę.

-No co ty, geniuszu?- Wywraca oczami.- Przecież mówiłam ci to już po sylwestrze. Zresztą, tak dla jaj chyba ze sobą nie mieszkają, prawda?- Macham dłonią.

-No wiem, ale dziwnie widzieć własną matkę, która wraca do przybranego ojca.- Jęczę.- Ale to dobrze, że jest szczęśliwa. Ale jednocześnie dobrze, że zgodziła się z nami pojechać w trasę.

Kilka minut później podjeżdżamy pod mały domek, który należy do mojej rodzicielki i teraz już do przybranego ojca, którzy czekają na nas na krawężniku z walizkami. Wysiadam i wkładam bagaże mamy do bagażnika, a oni zajmują miejsce z tyłu. Carl zaproponował, że zaraz po starcie samolotu z nami na pokładzie, zaopiekuje się naszym samochodem.

Po kolejnych kilkudziesięciu minutach zajeżdżam na parking lotniska, a zaraz za mną pojawia się samochód Shannona, który podążał za mną od ponad dziesięciu kilometrów. Wysiadamy z auta, podobnie jak mój brat i jego dziewczyna, która tym razem zostaje w domu. To chyba nasza pierwsza trasa bez jej wsparcia.

-A wy gdzie macie dzieci?- Pyta mama, zwracając się do przybyłych, jednocześnie trzymając Luckie.

-Olivia poleciła mi Patricka jako niańkę i właśnie go sprawdzamy.- Odpowiada moja była asystentka.

-Potwierdzam. Pat ma świetne podejście do dzieci.- Uśmiecham się, wyciągając walizki.- Nasz samolot powinien już czekać, więc myślę, że możemy już iść.- Spoglądam na zegarek, na nadgarstku mojej żony.- Tomo z tego co wiem, właśnie powinien startować, więc zobaczymy się z nim na miejscu.

-To co, braciszku? Trasę czas zacząć?

Bright LightsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz