ROZDZIAŁ SPECJALNY 5- PATRICK FOLEY

67 8 0
                                    

Wychodzę na świeże powietrze, zostawiając za sobą bar z bratem w środku. Co raz częściej nachodzi go ochota na stanie za barem, a mi zostają albo papiery, których z całego serca nie cierpię, albo ucieczka, co robię i dzisiaj. Spoglądam na drugą stronę ulicy, gdzie ze studia właśnie wychodzi Robert, załadowany po czubek głowy. Przebiegam przez drogę i staję koło niego.

-Pomóc?- Pytam.

-Jeszcze nigdy bardziej nie cieszyłem się z twojego niespodziewanego objawiania.- Mówi, jednocześnie wręczając mi jakieś teczki, pudełka i tego typu rzeczy.- Jake znów wypędził cię z baru?- Odwraca się w moim kierunku, gdy już wygrywa walkę z zamkiem i kluczem.

-Tak wyszło.- Wzruszam ramionami, uważając, żeby góra makulatury nie wylądowała na chodniku.- A ty już zamykasz?- Marszczę brwi, przyglądając się jak mężczyzna otwiera drzwi swojego samochodu.

-Wpadłem tylko na chwilę. Nie ma sensu przesiadywać tu całe dnie, skoro Lee z połową załogi jest z Marsami, a reszta na innych trasach po całych Stanach. Jak ktoś koniecznie chce się z nami skontaktować, to przez telefon.- Tłumaczy, przekładając rzeczy z moich rąk na tylne siedzenie.- Zresztą osobiście podpisujemy tylko umowy.

-W sumie prawda.- Mruczę, gdy odbiera ode mnie ostatnie pudełko.

-Pat, masz ochotę na drinka? Bo wydaję mi się, że taki niemrawy dzisiaj jesteś.- Mówi, stojąc już prosto.

-W sumie, to czemu nie.- Ponownie wzruszam ramionami.- Tylko chodźmy do konkurencji, bo nie chcę się załamać widząc jak Jake serwuje drinki.- Śmiejemy się cicho, ale przerywa to mój telefon. Wydobywam go z kieszeni.- Przepraszam na moment.- Mruczę i nie patrząc kto dzwoni, odbieram, ale po pierwszych sekundach, gdy dociera do mnie płacz dziecka już wiem, kto zaraz się odezwie.

-Pat, wiem że jesteś w pracy, ale może dałbyś radę wpaść na moment?- Odzywa się całkowicie załamana Emma, a ja uśmiecham się lekko, bo właśnie znalazłem zajęcie na wieczór.

-Właściwie, to Jake mnie wygonił i z chęcią wpadnę.- Odpowiadam, a Robert marszczy jedynie brwi.

-Jesteś cudowny. Czekamy na ciebie.- Kobieta rozłącza się szybko, jakby bała się, że mogę zrezygnować. Chowam komórkę z powrotem do kieszeni.

-Przykro mi, Babu, ale dostałem propozycję roboty na wieczór, więc nasz wypad musimy przełożyć na kiedy indziej.

-Czyżby dzieciaki Shanna rozrabiały?- Śmieje się cicho, a ja kiwam głową, potwierdzając.- Takie małe, a już umieją dopiec Emmie. Jakby cała zgraja z Marsa jej wcześniej nie wykończyła. W takim razie, do zobaczenia.- Salutuje mi, a po chwili znika za zakrętem.

Spoglądam jeszcze na zegarek na nadgarstku, po czym kieruję się w całkowicie przeciwnym kierunku, mimo, że mieszkania Greenwooda i starszego Leto są niedaleko siebie. Z tą różnicą, że pieszo, przez „skróty" jest znacznie szybciej niż samochodem. Po niecałych siedmiu minutach ląduję na odpowiednim piętrze, na którym już słychać płacz jednego z maluchów. Naciskam dzwonek do drzwi, które po chwili otwiera Ludbrook z podkrążonymi oczami z jednym z chłopców na rękach.

-Wyglądasz okropnie.- Mówię na wstępie, wyciągając ręce po dziecko.

-Dziękuję.- Odpowiada, przekazując mi Michaela, wnioskując po śpioszkach z nadrukiem imienia.- Nie sądziłam, że zgodzisz się przyjść. Mógłbyś spędzić ten wieczór w znacznie lepszym miejscu i przede wszystkim cichszym.- Uśmiecham się lekko.

-Daj spokój. Lee stwierdziła, że mam talent do dzieci, więc się z nim dzielę. Zresztą to miła odskocznia od podpitych klientów baru.- Przechodzimy do salonu, gdzie w rogu stoi wielka klatka z papugą perkusisty.

-Ja tego już nie rozumiem.- Jęczy po chwili, gdy mały się już uspokaja.- Jak ty to robisz?

-Trzymam go tak, żeby cię mógł obserwować. Mama Olivii zawsze mówiła, że kluczem do uspokojenia dziecka jest jego matka.

-O tym nie pomyślałam.- Kobieta opada na sofę, ale po niecałej sekundzie prostuje się.- Całkowicie zapomniałam. Kawa, herbata?

-Nie, dzięki.- Chłopiec w milczeniu przygląda się blondynce.- Odpocznij chwilę, bo jak nie jeden, to drugi może zacząć płakać.- Śmieję się cicho.

-Nawet nie mów.- Kobieta jęczy cicho, ale posłusznie siada na sofie.

-A gdzie Andy?

-Śpi w pokoju. I mam nadzieję, że tak zostanie. W ogóle czuję, że wyrośnie na spokojniejszego człowieka, a co z Mickey, to sama nie wiem. Może czas zainwestować w perkusje, żeby miał się na czym powyrzywać jak tatuś?- Łapię dłoń jej synka i uśmiecha się do niego lekko, ale nie trwa to długo, bo jej komórka, leżąca na stoliku do kawy się odzywa. Emma wzdycha cicho, po czym po nią sięga i sprawdza wiadomość.- I jeszcze ten Kurdupel się napatoczył.- Mruczy, a ja śmieję się cicho, bo widocznie przezwisko Jareda znalazło swoich fanów.- Myślisz, że mogę z nim porozmawiać pięć minut?- Robi słodkie oczka, jakbym miał ją zamordować za rozmowę z własnych facetem.

-Jeśli tylko ja ci nie będę przeszkadzać.- Odpowiadam, a ta sięga po laptopa i otwiera go, a chwilę później na ekranie dostrzegamy perkusistę, siedzącego we wannie, ale w pełni ubranego.

-Co ty robisz?- Pyta na wstępie Ludbrook, gdy ten macha do ekranu.- I dlaczego siedzisz w łazience?- Dodaje.

-Cześć, kochanie. Cześć, Pat. Dzisiaj kolej Tomo na rozmawianie w pokoju, a że leje, tak balkon odpada i została łazienka.- Mówi z uśmiechem.





-----------------------------------

Wiem, że jestem do tyłu z rozdziałem, ale w jakieś 24h temu wróciłam dopiero do domu  z wakacji, gdzie nie miałam czasu nic napisać, ale zaległy rozdział powinien się pojawić do końca tego tygodnia, przynajmniej na to liczę. Na razie rozdział-prezent :* 

Bright LightsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz