Cukierkowy Adrien
Spokojnie sobie spałem gdy nagle zostałem gwałtownie obudzony. Lecz jak otworzyłem oczy nie siedziałem wygodnie w samolocie, a stałem pod wieżą Eiffla z gałęzią w ręku. Rzuciłem ją i dopiero teraz to sobie uświadomiłem... Jestem w domu!
Pobiegłem do najbliższego ciemnego zaułka i się przemieniłem. Chciałem zobaczyć znów swe miasto. Biegiałem po dachach domów aż w końcu dotarłem na mój ulubiony dach, z którego było najlepiej widać wieże Eiffla. Po chwili usłyszałem kroki. Mimowolnie odwróciłem się. Za mną stała Biedronka albo - skoro już wiem - Marinette. Jak kto woli.
- Cześć Czarny Kocie - usiadła koło mnie.
- Cześć - odpowiedziałem i delikatnie się do niej uśmiechnąłem.
- Tęsknisz za swoim światem? - zapytała.
- Wiesz... Już wróciłem...
- Tak to super! Opowiedz jak tam jest - momentalnie się ożywiła. Opowiedziałem jej całą historię... no prawie... - Ale dziwny świat. Na serio? Nie ma tam cukierkowych drzew?! Ja tam lubie sobie podjeść jakiś listek... Czekaj... To oni tam muszą z głodu umierać!
- Szczerze to trochę tęsknie, ale jest coś czego się tam dowiedziałem... Marinette... - szepnąłem, że pewnie ledwo mnie usłyszała.
Otworzyła oczy szeroko ze zdziwienia. Zaniemówiła. Wstała, szepnęła formułke i już po chwili stała przede mną Marinette. Ja również wstałem i szepnołem: "Plagg, schowaj pazury". Ta teraz Mari nie była zdziwiona, lecz miałem wrażenie, że omało nie padła na zawał. Zrobiłem krok do przodu. Nasze twarze były bardzo blisko i powoli się zbliżały. W końcu nie wytrzymałem i ją pocałowałem. Pocałunek był delkatny i przepełniony szczęściem. Byłem chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
***
Adrien
Obudziłem się rano i od razu sobie przypomniałem zdarzenia z wczoraj. Udało się!
Leniwie zszedłem z łóżka. Odruchowo popatrzyłem na zegarek. Rany jak wcześnie. Wykonałem poranną toaletę i zszedłem ubrany na śniadanie. Gdy wczoraj wynajmowaliśmy pokój ogarnąłem gdzie jest jadalnia. Wszedłem do ogromnej sali. Przy stolikach siedziało z 9 osób. Jedzenie było samo obsługowe, także wziąłem co tam mi pasowało i usiadłem gdzieś przy osobnym stoliku. Zacząłem powoli przeżuwać. Niezbyt mi smakowało, ale musiałem zdobyć siłę. Gdy skończyłem zwróciłem naczynia i wróciłem na górę.
Bezimienny jeszcze spał. Nagle wpadłem na pomysł. Cicho wziąłem poduszkę i w niego rzuciłem. Ten zerwał się nagle. Po czym popatrzył na mnie wściekły.
- Dzień dobry - wybuchnąłem śmiechem.
- Dobry albo zły to się jeszcze okaże - rzucił we mnie poduszką, lecz ja ją złapałem.
Położyłem się na łóżku. Postanowiłem poczekać aż wszyscy się ogarną, lecz po chwili usłyszałem ciche chrapanie z drugiego końca pokoju. Dobra, to może chwile potrwać. Wstałem z łóżka i wyszedłem z hotelu. Postanowiłem się trochę przewietrzyć.
Przemierzałem uliczki i bacznie obserwowałem otoczenie. Nagle kątem oka zobaczyłem postać skaczącą po budynkach. Postanowiłem to sprawdzić. Ukryłem się i przemieniłem. Zacząłem szukać tej osoby. Dostrzegłem ją na dachu. Była to blondynka o szarych oczach. Dosyć wysoka i szczupła. Ubrana była w bladozielony, lateksowy strój i tego samego koloru maskę. Powoli podeszłem i już miałem się odezwać gdy ta byłyskawicznie stanęła za mną i przyłożyła mi sztylet do szyji. Znieruchomiałem, nie wiedziałem co robić.
- Kim jesteś? - zapytała ostro.
- Wiesz może najpierw odłóż ten sztylet, przyszedłem w zamiarach pokojowych - powiedziałem starając się zachować spokój.
- Kim jesteś? - powtórzyła.
- Czarny Kot, miło mi - nadal przykładała mi sztylet do szyi i chyba nie miała zamiaru go zdjąć. - Teraz już mnie puścisz?
- Nie - odpowiedziała twardo.
- Dlaczego?
- Bo nie znam twoich zamiarów.
- Puść mnie to pogadamy - ja nie mogę ile będziemy tak stać.
- Czemu mam ci wierzyć?
- Ponieważ jestem bohaterem Paryża.
- Udowodnij! - zacząłem nawijać po francusku. - To jeszczr nic nie znaczy.
- Nie możesz mi poprostu zaufać?
- Mogę.
- To to zrób - zacząłem się denerwować.
- Przysięgnij, że nic mi nie zrobisz - przerzekłem. Puściła mnie, a ja od razu odskoczyłem od niej jak najdalej.
- Dobra, zacznijmy od początku. Jestem Czarny Kot, parydki superbohater, a ty?
- Nazywają mnie Ateną. Ponieważ posiadam miraculum oliwek, które Atena dała tenu miastu.
- Przybyłem tu razem z moimi przyjaciółmi, bo musimy zebrać wszystkich Mistrzów i posiadaczy miraculów do Paryża, ponieważ Władca Ciem, nasz wróg zdobył miraculum zła i może zniszczyć cały świat, a my musimy go powstrzymać. Zgodzisz się nam pomóc?
- Zdaje mi się, że nie kłamiesz. Dobrze pomogę wam.
- Jest jeszcze coś, my wszyscy znamy swoje tożsamości, więc no.
- Muszę - pokiwałem głową. - Okej, no dobrze. Antii, kwitnij - zmieniła się z powrotem, ja zrobiłem to samo. - Dasa.
- Adrien. Zaprowadzisz mnie do twojego Mistrza? Potem przedstawie cię reszcie.
- To chodźmy.
Poszliśmy do Mistrza, na szczęście zgodził się pomóc. Teraz tylko przedstawić ją przyjaciołą
Marinette
Gdy od Mike'a dowiedziałam się, że Adrien wyszedł też postanowiłam się przewietrzyć.
Chodziłam uliczkami, nie wiedzieć czemu szłam jak zachipnotyzowana w jedną stronę.Dotarłam do lasu i podeszłam do nie wyróżniającego się niczym drzewa i włożyłam ręke do dziupli. Gdy ją wyciągnęłam w ręce trzymałam naszyjnik z białą zawieszką. Rozbłysło oślepiające mnie światło. Czułam jak mnie wybrało.
_________
Sieeeemanko! Krótko. Rozdział beznadziejny. Brak weny. Jak wam się podoba Dasa? Kogoś wam przypomina? He he he. A co z naszyjnikiem? Jakieś podejrzenia?
Zostały dwa rozdziały i epilog. Ostatni rozdział i epilog opublikuje w moje urodzinki, czyli jutro!
Gwiazdka? Komentarz? ⭐
Papa TruskawkowaKate ❤
CZYTASZ
Miraculum Biedronka i Czarny Kot: Dalsza Historia
FanficJest to opowieść na podstawie serialu "Miraculum Biedronka i Czarny Kot".