#35

1.1K 73 3
                                    

POV: Jonathan


- Serio?! - Pyta ze złością Eric.

Spoglądam na chłopaka i w zupełności zgadzam się z jego nastrojem, jego wybuchem złości, jednak ze względu na szacunek do państwa West, stoję z boku
i spoglądam na nich ze smutkiem i współczuciem. Sami są bezradni na to wszystko, co obecnie się dzieje.

- Jak to nie możemy jej zobaczyć? – drąży dalej chłopak.

- Wybacz Eric'u. Rozumiem wasze rozdrażnienie, ale Natasha źle się czuje, nie chce przyjmować gości. Nie możemy jej na razie narażać na...

- Chcemy ją zobaczyć! - Obstaje przy swoim Eric, nie dając dojścia tym informacją do swojej świadomości. - Ja muszę ją zobaczyć! - Poprawia szybko. Dotykam jego ramienia
i widzę, jak jego szczeka niebezpiecznie drży. Chłopak spogląda, jakby zaskoczony moim dotykiem i próbuje się uspokoić. Jego ręka przeczesuje włosy, jeszcze bardziej je rozwalając i tworząc nieład. Przede mną jednak nie musi niczego udawać. Wiem, co czuje, sam to przeżywam i przeżywałem. Mówi się, że chłopacy nie płaczą, są jednak sytuacje, w których łzy wydają się potrzebne, są koniecznością, by ból nie zjadł nas w środku.

- Prosimy o wybaczenie - wchodzę w rozmowę, próbując załagodzić sytuacje, między nami, a rodziną dziewczyny - po prostu nam też zależy na Natashy. Nie widzieliśmy jej już któryś dzień. Nie mamy z nią kontaktu. Chcemy wiedzieć co u niej, jak się czuje i ... Zwyczajnie jesteśmy zaniepokojeni.

- Źle się czuje - wcina się jej ojciec, chodzący z niepokojem po korytarzu domu. On również chodzi cały zestresowany i w napięciu, poprzez to, co ma miejsce w ich domu. Po twarzy jej rodziców widać zmęczenie, smutek i podkrążone oczy. - Co możemy więcej powiedzieć, po prostu chcemy uszanować jej wolę. – Rozkłada ręce w bezradności. Jego żona podchodzi do niego i przytula się do jego boku. Oboje starają się wspierać siebie nawzajem.

- Ona nie chce was niepokoić - wtrąca się jej mama. - Prosiła mnie o to Ericu - patrzy na chłopaka z błaganiem. - Nie chce cię skrzywdzić. Ani ciebie – tu spogląda na mnie. – Jesteście dla niej wszystkim. Nie zniosłaby waszego bólu.

- Nie skrzywdzi! - Mówi z pewnością Eric. - Rozmawiałem z nią o tym. To nie ma znaczenia... Ja chce być przy niej - mówi załamany, dalej próbując obstawić przy swoim. Rodzice spoglądają na siebie z niepokojem, po czym widzę, jak podjęli pewną decyzje.

- Dobrze, macie dziesięć minut, każdy. Pojedynczo.

Patrzymy na siebie z Ericiem w zaskoczeniu. Upór chłopaka podziałał, skruszył ich mur.

- Idź pierwszy – decyduje Eric i patrzy na mnie znacząco. Kiwam tylko głową, mówię do rodziców Natashy ciche „ Dziękuję", omijam ich, po czym zmierzam po schodach do pokoju mojej przyjaciółki. To tu spędzaliśmy najwięcej czasu, ucząc się do klasówek, rozmawiając o życiu i problemach, które teraz wydawały się takie błahe i odległe. Nic nie znaczące w obliczu choroby. Przejmujemy się takimi błahostkami, a gdy przychodzi choroba, dopiero przypominamy sobie, że w życiu są inne rzeczy ważne, które mamy na co dzień, a tak szybko mogą przeminąć.

Otwieram delikatnie drzwi i wchodzę do środka. Na stoliku stoją kwiaty z ogródka państwa West, przepięknie ozdabiają pokój chorej. Ona uwielbia te kwiaty, pamiętam, gdy nie raz pielęgnowała je z mamą, by wyrosły piękne i kolorowe. Okno jest nieznacznie uchylone, przez co wpada do środka świeże powietrze. Natasha leży w bujanym fotelu, przykryta kocem. Wcale nie wygląda lepiej niż kilka dni temu. Wydawać, by się mogło, jakby jej postać zmarszczyła się jeszcze bardziej, zwyczajnie malejąc w oczach. Jej spojrzenie jest nieobecne i patrzące w przestrzeń przed sobą. Na jej kolanach znajduje się książka, którą musiała czytać i zanurzyć się w jej historii.

Gdy skrzypiącą podłoga przypomina o sobie, dziewczyna dostrzega mnie. Najpierw w jej oczach widzę zaskoczenie, pewnie jest zła , że tu jestem. Nieznacznie uśmiecha się, ale jest to bardzo krótka chwila.

- Jonathan – wymawia moje imię przez jej spierzchnięte usta. Czuję, jak oczy robią mi się wilgotne, ale szybko maskuję to mruganiem. Staram się posłać w jej stronę szeroki uśmiech. Dziewczyna zaprasza mnie ręką na krzesło, które znajduje się naprzeciwko niej. Leżą na nim jakieś książki, które zapewne miała zamiar przeczytać. Ona to kochała. Kochała zanurzać się w świecie autora i zgłębiać jego historię pisaną na papierze. Każdy mógł dopisać swoją mroczną, dramatyczną, lub szczęśliwą, miłosną historię. Do wyboru, do koloru. Na papierze wszystko było możliwe, szkoda, że ta sama funkcja nie istniała w realności. Odstawiam książki na bok, nie spoglądam nawet na ich tytuły. Poza moją przyjaciółką nie za wiele mnie obchodzi.

- Hej, jak się czujesz? – pytam z troską.

- A jak ci się wydaje? - rzuca pytaniem, po czym próbuje odkaszlnąć. Nie wydaje się urażona moim pytaniem. Kiedyś go nie znosiła. Nie lubiła mówić o tym, jak się czuje. Odpowiedzią zazwyczaj było „A jak twoim zdaniem, można czuć się z rakiem?". To pytanie powodowało, że zaprzestałem o to pytać na długie miesiące. Czułem się wtedy zażenowany tym, że je zadałem. Co mogłem jej na to odpowiedzieć. Siedzimy w ciszy, która mnie przeraża. Spogląda na mnie, a ja na nią i nie wiem, co ze sobą począć. Łzy wzbierają się
w moich oczach, pomimo usilnych prób ich zgaszenia. Emocje jednak są silniejsze ode mnie.

- Umieram - mówi to tak cicho, prawie niedosłyszalnie, ale jednak słowo to wydaje mi się na tyle głośne, że moje serce zamiera.

- Nie mów tak – proszę, choć wiem, że to niczego nie zmieni.

- Ale, to prawda - krzesło delikatnie skrzypi pod wpływem jej ruchu, spoglądam na nią, a jej blada i pergaminowa dłoń, chwyta moją. Tulę jej dłoń moimi dwoma i przytulam do policzka.

- Kocham cię Nat, nie zostawiaj nas - proszę, jak dziecko. Mówię to głośno, choć wiem, że ona dobrze o tym wie. Czuję się taki słaby, nie sądziłem, że tak bardzo to na mnie wpłynie. Wiedziałem, że będzie boleć, że będzie strach, ale nie wiedziałem, że aż taki.

- Nie zostawiam was - szepcze - moja mama mówi, że ci, co cię kochają, nigdy nie odchodzą, zostają w sercu na zawsze - kiwam tylko głową.

- To mądre słowa - stwierdzam.

- Tak. Będę nad wami czuwać - obiecuje, a ja uśmiecham się do niej nieznacznie. - Będę czuwać i patrzeć na ciebie z góry, pójdę z tobą na wykłady, zaliczę pierwsze studenckie imprezy, będę na rozdaniu dyplomów, a może nawet podejrzę twoje randki z cudownymi dziewczynami, a potem ustanę z tobą przy ołtarzu kościelnym i powiem ci, że nieźle się
wkopałeś - oboje wybuchamy śmiechem. - Będę przy narodzinach twoich dzieci, a potem, będę im błogosławić z nieba. To więcej niż może nam się wydawać.

- Och, Nat... - wybucham szlochem i padam do jej nóg, dziękując Bogu za tak wspaniałą osobę, jaką jest Natasha West.

OxygenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz